Droga Krzyżowa ze Sługą Bożym Stefanem Kardynałem Wyszyńskim- opracował ks. Łukasz Kadziński

WPROWADZENIE

Z przemówienia Prymasa Polski wygłoszonego w 50 rocznicę sprowadzenia zwłok Nieznanego Żołnierza do Warszawy 31 X 1975 r.:

Że Bogu należy się miłość na pierwszym miejscu od każdego z nas – to oczywiste. Bóg bowiem jest miłością, wszystko uczynił przez miłość, a my jesteśmy owocem Jego ojcowskiej miłości i mamy nieustanne dowody miłości Boga ku nam, swoim dzieciom. Zastanawia nas jednak, dlaczego święty Ambroży stawia na drugim miejscu miłość ku ojczyźnie, a nie ku rodzicom? Przecież ordo caritatis wiąże młodego człowieka najpierw z matką i z ojcem. Ale wiemy też, że zadanie rodziców kończy się w krótkim okresie czasu i że rodzina przygotowuje do życia w ojczyźnie. To ojczyzna jest „rodziną rodzin”. To ona osłania rodzinę, każe nam mobilizować się do obrony rodziny, stwarza jej odpowiednie warunki bytowania i ułatwia jej przygotowanie dzieci do służby społecznej.

Życie współczesne pogłębia nieustanną zależność obywateli rodzin od narodu. Całą niemal swoją kulturę narodową zawdzięcza młody człowiek ojczyźnie. Ojczyzna jest niejako tym silnym, ogromnym ramieniem, pod którym rodzina czuje się bezpiecznie. Dlatego też święty Ambroży, potężny umysł wczesnego średniowiecza, na drugim miejscu – zaraz po Bogu – stawia miłość ku ojczyźnie. Ojczyzna jednakże świadcząc rodzinie, wymaga od niej i oczekuje niekiedy, że nawet życie swoich dzieci poświęci dla obrony narodu. Doświadczamy tego szczególnie w naszym pokoleniu rok po roku. A więc po Bogu, drugie miejsce w miłości należy się ojczyźnie! Stąd tak ważną rzeczą jest pielęgnowanie miłości do ojczyzny, do tego wszystkiego, co ona stanowi w swej dalekiej przeszłości; w teraźniejszości i w ambitnej przyszłości.

Miłość ku ojczyźnie uczy męstwa. A męstwo, wiemy, broni czasu wojny, służy słabym, potrzebującym opieki czasu pokoju. Miłość uczy roztropności, umiarkowania w wymaganiach dla siebie, uczy też wielkoduszności, gdy mamy myśleć o innych. Naród prawidłowo wychowywany i wychowujący młode pokolenie wie, że bez miłości nie przygotuje młodego pokolenia do wypełnienia przyszłych zadań. Miłość ku ojczyźnie jako wartość wychowawcza uczy też wspaniałomyślności i daje siłę ducha na chwile trudne, gdy trzeba zapomnieć o sobie. Miłość ku ojczyźnie uczy patrzeć daleko w przyszłość ojczyzny i pragnie jej istnienia i pomyślności – nie tylko dziś, ale i w przyszłości. Uczy też przebaczać innym! Szczęśliwi są tacy sąsiedzi, którym naród, choćby pokrzywdzony, umie przebaczać ich winy wobec niego popełnione. Ma to olbrzymie znaczenie nie tylko dla współżycia sąsiedzkiego, ale także dla umacniania pokoju światowego, międzynarodowego.

Jeżeli młode pokolenie wychowywane w miłości ku ojczyźnie układa właściwie, w duchu ofiary i poświęcenia, swoje życie osobiste, ma ono w sobie ducha pokoju chrześcijańskiego. I nie trzeba zapewniać nikogo o usposobieniu pokojowym narodu, który jest wychowywany w miłości Boga, ojczyzny, rodziny i bliźnich.

Możemy więc zaufać słowom Chrystusa, iż Nie masz większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za braci. To powiedział Twój Syn, Matko Pięknej Miłości, z twarzą mieczami posieczoną. Ty, która byłaś świadkiem ślubów królewskich, Ty która zamieszkałaś przed 600 laty na Jasnej Górze i stałaś się szańcem obronnym w „potopie”. Ty, która byłaś nadzieją dla stolicy czasu powstania. Ty, która narodu nigdy nie opuszczałaś – pamiętasz o tym, co powiedział Syn Twój: Nie masz większej miłości nad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za braci.

(…) Nie zapominajcie o tych, co spoczywają na dalekich i niedostępnych nam cmentarzach, co spoczywają na Monte Cassino, pod Bolonią, na przedpolach Berlina, a także o tych, co spoczywają na cmentarzu bohaterów powstania warszawskiego! Nie zapominajcie o żadnym froncie wojennym, o żadnym cmentarzu żołnierskim. Nie zapominajcie o żadnym obozie koncentracyjnym! Pamiętajcie o polach bitew, przegranych czy zwycięskich! Pamiętajcie o samotnej, opuszczonej, zaniedbanej mogile żołnierza, zagubionej wśród pól i lasów. Pamięć o tych, co oddali życie za ojczyznę, jest nakazem wdzięczności, bo może przez ich ofiarę i życie my żyjemy. Jest też nakazem sprawiedliwości, dlatego że sprawiedliwość i miłość są sobie zaślubione i prawdziwa miłość zawsze nakazuje sprawiedliwość. Jeśli ktoś z miłości oddaje życie za braci, to sprawiedliwość nakazuje nam okazać mu hołd. I jest to przejaw prawdziwej kultury. A każdy, kto wypełnia ten nakaz narodowej sprawiedliwości, pogłębia kulturę swego narodu i jest zrozumiany przez inne narody rządzące się chrześcijańską kulturą. Nikt więc nie może dziwić się narodowi, że starannie zbiera szczątki pobitych swych synów i otacza je należytą czcią we własnym domu. To nakaz wielkości synów narodu! W tym się właśnie ona wyraża. Naród jest wielki przez to, że żyje w duchu wdzięczności wobec Boga i wobec swych dzieci.

STACJA I

Pan Jezus na śmierć skazany

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Jezus skazany na śmierć przed trybunałem Piłata. To było zdarzenie historyczne, ale ono wciąż się powtarza. Zanim doszło do wyroku, Chrystus Pan był pytany, kim jest. Odpowiedział: „Jam jest Prawda”. Obudził wątpliwości: Cóż to jest Prawda? Ale wątpliwość była retoryczna, bez nadziei otrzymania odpowiedzi, bez wysiłku poznania.

Cóż to jest Prawda? Gdyby człowiek na to pytanie rzetelnie odpowiedział, nie wydałby wyroku śmierci na Syna Bożego, na Słowo Przedwieczne, na Nauczyciela Prawdy, na Dobrą Nowinę. Zawsze sumienie moje powiedziałoby mi: „Ja żadnej winy w Nim nie znajduję”. Odrobina myśli, odrobina refleksji – i odpowiedź gotowa.

Postawię sobie pytanie: Cóż to jest Prawda? Dołożę wysiłków, by nie wydać wyroku na Boga bez rzetelnej odpowiedzi na to pytanie. Nie umiem odpowiedzieć – podejmę trud, który nakazany jest każdemu umysłowi; dopiero wtedy mogę wyrokować, kiedy już wiem, co to jest Prawda.

Z Listu wielkopostnego Prymasa Polski na Popielec 1970 roku:

Bóg i ludzie pragną, abyśmy wewnętrznie obmyci stanęli teraz w pełnym świetle. Wszyscy chcą widzieć całą naszą prawdę, światłość i uczynki.

W codziennym życiu często zapominamy, że mając prawo do prawdy innych, sami musimy być w prawdzie. Bo tylko za cenę prawdy przez nas wypowiadanej możemy oczekiwać prawdy od innych. Warto więc pomyśleć nad tym, czy żyjemy prawdą, czy żyjemy z prawdy, czy obdzielamy innych prawdą, czy szanujemy ich prawo do całej prawdy?

Wystarczy spojrzeć wokół i nadstawić uszu, aby przekonać się, jakie są losy prawdy w życiu. Co ludzie robią ze słowa, jak używają i nadużywają słów często kłamliwych, brudnych, zafałszowanych, burzących, druzgocących wokół wszystko, nieodpowiedzialnych, obliczonych na wprowadzenie w błąd kogo się da. Człowiek współczesny jest rozgadany, rozkrzyczany, rozdyskutowany, rozkrytykowany, produkujący bezmyślnie słowa, nawet w dyskusji i dialogu słuchający tylko siebie.

Prasa jest pełna gadulstwa, nie sprawdzonych informacji, kłamstwa, sensacji, które odbierają nam ciszę, skupienie, szarpią nerwy i serca. Kto dba o to, aby pisać prawdę? Kto czuwa, aby przez radio czy telewizję płynęła w świat prawda? Czemu właściwie służą te potęgi społecznego przekazu i o czym informują? Czemu to przypisać? A przecież ludzie mają wielkie osiągnięcia w wielu dziedzinach wiedzy dzięki ścisłości myślenia i odpowiedzialności za każdy znak czy słowo.

Istnieją jednak wielkie dziedziny życia, gdzie sumienność zanikła. Jak każdy uważa się za lekarza i udziela rad, tak niemal każdy człowiek uważa się dziś za reformatora, wygłasza gotowe programy światopoglądowe w dziedzinie społecznej, gospodarczej, moralnej, religijnej i politycznej, a czyni to nie dopuszczając żadnej dyskusji ni sprzeciwu. Człowiek współczesny jest pewien, że wolność mówienia ma tylko on, a inni mają tylko obowiązek słuchania i milczenia. Wśród tego zamętu, wywołanego rozgadaniem się ludzi, wyczuwa się narastającą potęgę „królestwa kłamstwa” – jakby dziedziczny owoc pierwszego kłamstwa, przez które „nieprzyjazny duch” zasiał nieufność do Boga, wątpliwość, czy Bóg jest prawdą i miłością, czy nie strzeże jej zazdrośnie przed nami. Jak Ewie w raju wydawało się, że zaofiarowany owoc „nadaje się do zdobycia wiedzy” (Rdz 3,6), tak dziś ów „gigantyczny wąż”, który rozrósł się w dziejach ludzkości i skrępował ją swymi splotami, rodzi nieustannie wątpliwość i nieufność, czy Bóg jest prawdą, czy Kościół głosi prawdę, czy ludziom warto mówić prawdę, czy ma ona sens społeczny?

Wzywam Was, umiłowane Dzieci Boże, do odpowiedzialności za słowo. Połóżcie palec na ustach Waszych. Rozważcie każde słowo zanim je wypowiecie. Nie mówcie słów burzących w ludziach ich wiarę, zasady moralne, Boży sposób myślenia. Skończcie z bezpłodną gadaniną, która nic nie tworzy, a wszystko niszczy. Słowo musi stać się ciałem codziennego życia naszego, aby wydać pożywny owoc dla głodnych serc.

Wzywam Was do wierności prawdzie Bożej. Jesteście odpowiedzialni za wiarę swoją i innych ludzi. Przede wszystkim – za wiarę Waszych dzieci, rodzin, przyjaciół, kolegów, otoczenia. Stąd konieczna jest praca nad pogłębieniem swojej wierności obowiązkom katolika, wierności krzyżowi, Ewangelii i Kościołowi; wierności w modlitwie, w ofiarności i miłości społecznej. Spowiedź i Komunia święta wielkanocna, udział w nabożeństwach wielkopostnych i ofiarność na rzecz cierpiących i ubogich rodzin czy samotnych starców, będzie najgłębszym tego wyrazem.

Wzywam Was wreszcie do apostolstwa prawdy Bożej. Musicie dać świadectwo prawdzie, odważnie się przyznać do prawdy, do Chrystusa i Jego Kościoła. Musicie mieć odwagę mówienia o prawdzie, świadczenia prawdy uczynkiem i słowem. Chociaż jednemu człowiekowi powiedzcie coś dobrego o Bogu i Jego Kościele! Chociaż raz dajcie świadectwo prawdzie!

STACJA II

Pan Jezus bierze krzyż

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Nie chcę myśleć, że to był krzyż z drzewa. Owszem, pomyślę, że to był ciężar świata, ciężar człowieczeństwa, że to był i ten ciężar, który w pewnej cząstce na mnie spada. A więc mój krzyż i mój ciężar.

„Położył Pan na ramiona Jego nieprawość nas wszystkich”. Niesie więc i moją nieprawość. Ale nie tylko! On niesie moje zadania życiowe, albowiem sam ich udźwignąć nie mogę. Może niekiedy myślę, że nie podołam, bom niemocny, słaby. Będę pamiętać i o tym, że w przeciwnościach jest moc doświadczeń i że wystarczy mi Łaska, której Bóg mi udziela.

Może wydaje mi się, że jestem niezdolny do wielu zadań i trudów, do wyznania wiary, do zajęcia własnego stanowiska. Pomyślę: Nie idę sam, mój krzyż niesie mój Bóg. Jest nas dwóch: On i ja. Chrześcijanin nigdy nie jest samotny, jest z nim Chrystus. Idą razem.

Z „Zapisków Więziennych” Prymasa Polski:

18 I 1954 r.

By nikt nie myślał…” żeś Ojciec surowy, żeś pochopny do wydawania wyroków, by nikt Ciebie, Ojcze, nie krzywdził zarzutami z mego powodu – oświadczam Ci, że wszystko, cośkolwiek uczynił, sprawiedliwym sądem uczyniłeś. Któż lepiej to wiedzieć może, jeśli nie Ty i ja? – Komuż trudniej przyznać słuszność, jak nie doświadczonemu cierpieniem? Jak bardzo usprawiedliwiał się Hiob z zarzutów mu stawianych przez przyjaciół! A jednak dobrowolnie, świadomie przyznać Ci muszę, że wszystkie drogi Twoje – miłosierdzie i prawda!

Cierpienie rozpływa się w doznanej miłości. Kara przestaje być odwetem, bo jest lekarstwem, podanym z ojcowską delikatnością. Smutek dręczący duszę jest orką na ugorze, pod nowy zasiew. Samotność jest oglądaniem z bliska Ciebie. Złośliwość ludzka jest szkołą milczenia i pokory. Oddalenie od pracy jest wzrostem gorliwości i oddaniem serca. Więzienna cela jest prawdą, że nie mamy tu mieszkania stałego… By więc nikt nie myślał źle o Tobie, Ojcze, by nikt nie śmiał Cię ukrzywdzić zarzutem surowości – boś dobry, bo na wieki miłosierdzie Twoje.

8 VI 1956 r.

Wola człowieka dojrzałego, który zna potrzeby Kościoła i nędzę swoją, powściąga serce. Kościołowi okaż pogodne oblicze. Ale od sługi Twego odwróć się, Ojcze, aby ciężar opuszczenia i samotności oczyścił moje serce, tak jeszcze ciągle szukające pociechy. Kiedyś wołałem do Ciebie o to łagodne oblicze Twoje. Dziś wiem, że mi się nie należy. Największą mądrością Serca Twego będzie, gdy dasz słudze Twemu zrozumienie, że tylko Ty jesteś Radością, Pokojem i Odpocznieniem.

Ale sługa Twój jeszcze nie zasłużył sobie na radość, pokój i odpocznienie. Sługa Twój musi być udręczony aż do upadku, aż do poniżenia, aż do zupełnego zapomnienia przez wszystkich. Muszą mnie opuścić ludzkie serca, nawet ci, co nie chcą przestać mnie miłować. Wszyscy muszą stanąć z daleka ode mnie i kiwać głowami nad moim nierozumem i upadkiem. Dopiero wtedy uleczy się serce moje. Już dałeś mi cząstkę tego zrozumienia, gdy doznałem największych zawodów od ludzi, którzy wmawiali we mnie od dawna, że są moimi przyjaciółmi. Ale to jeszcze mało. Muszą odejść ode mnie ci, którzy dotąd wytrwali w miłości i przyjaźni. Wtedy dopiero upodobnię się do Twego Syna, którego nawet Ty, Ojcze Najczulszy, opuściłeś. Może taka męka zdoła zjednać oblicze Twoje Ojcowskie dla Kościoła i dla Narodu, który ochrzciłeś i wydałeś w ręce bezbożników i zdrajców. A więc nie oszczędzaj, Ojcze, choćbyś i sił odmówił.

STACJA III

Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem

Z rozważań Drogi Krzyżowej przygotowanej przez Prymasa Polski na Ogólnopolską Pielgrzymkę Akademików 28 V 1961 r.:

Przygnieciony ciężarem krzyża, Bóg dał nam dowód, że jest Człowiekiem, że cierpi jak człowiek, że podobnie jak my ugina się pod ciężarem cierpienia, które Go gniecie aż do ziemi, jak każdego z nas. Cierpienie nie jest czymś przynoszącym nam ujmę, bo jest losem człowieka. W upadkach ludzkich zawiera się często głęboka szkoła życia i sprawdzian duchowego hartu człowieka. Mamy w nich możność poznać samych siebie i zrozumieć, jak bardzo trzeba nam oglądać się za Bożą pomocą.

Chrystus upada i natychmiast się dźwiga. Ja także upadam, ale czy dźwigam się natychmiast, jak On? Czy mam wolę powstania z moich upadków? Przykład Chrystusa uczy nas, że trzeba szybko powstawać. Ludzką rzeczą jest upadać, ale szatańską trwać w upadku. Któż chciałby leżeć na drodze błotnistej?! Każdy się dźwiga z błota natychmiast! Powstanie Chrystusa jest przykładem, jak szybko musimy się dźwigać i powstawać. Może nas ogarnąć niekiedy jakaś bezmierna słabość, ale z każdej wydźwignie nas przykład powstającego z upadku Boga-Człowieka.

Z przemówienia Prymasa Polski do lekarzy Warszawy, wygłoszonego 23 III 1969 r.:

Dzieci Boże! Stojąc przed wami, przyglądam się każdej osobowości i chociażbym nic nie wiedział o was, wiem przynajmniej tyle: oto człowiek! Chrystus nazwał człowieka „bogiem”, bo ożywia go, uświęca i ubóstwia. To mi wystarczy jako wasza metryka. Jest to curriculum vitae waszej osobowości, branej indywidualnie: oto człowiek!

Jednak gdy budzimy w sobie tę świadomość i starannie bronimy naszego człowieczeństwa, powołanego do ubóstwienia, rzeczywistość współczesna narzuca nieufność do człowieka. (…)

A może tę nieufność, która niekiedy ma posmak społeczny, socjologiczny i polityczny, sami w sobie pielęgnujemy i nic nie robimy, aby ją podciąć? Może brak nam odwagi przyznania się do naszego człowieczeństwa i brak uwagi na nie? Może zatraciliśmy wrażliwość na tę dziwną prawdę – człowiekiem jestem – którą w sobie nosimy i z którą rozstać się nie możemy, gdziekolwiek się znajdziemy, w najbardziej nawet upadlających warunkach…

(…)

Naród coraz bardziej składa się ze speców i zawodowców, a ginie i zagubia się człowieczeństwo. Może to zbyt krańcowe powiedzenie, ale można je wyrazić w zwięzłym myśleniu: coraz więcej dobrych zawodowców, coraz mniej porządnych ludzi! Dlatego życie wśród nich staje się coraz trudniejsze. Zjada nas nadmierna specjalizacja i przerost biurokratyzmu. To niebezpieczeństwo grozi dziś naszemu człowieczeństwu. A najbardziej zjada nas wstyd i brak odwagi przyznania się do naszej wysokiej godności. Brak nam męstwa w walce o zachowanie oblicza istoty rozumnej i wolnej – pragnącej dysponować w wolny sposób swoją rozumnością.

To nieszczęście natury społecznej potęgowane jest przez przedziwną amputację ducha człowieka. W Kościele mówią nam: „ludu Boży”. Tak nazywa nas Sobór. W Konstytucji dogmatycznej o Kościele mówi się o ludzie Bożym. Biskup Warszawy – ku wielkiemu zgorszeniu różnych wrogów tak zwanego paternalizmu i uwstecznienia – nazywa was po dawnemu: dzieci Boże, dzieci moje! Nie przywiozłem tego z Soboru. To są moje doświadczenia, jako biskupa lubelskiego. Bo ludzie na głębokich wsiach za Hrubieszowem, Kryłowem czy Dubienką mówili do mnie: ojcze biskupie. Nauczyli mnie być ojcem biskupem. To przywiozłem do Warszawy i jest mi z tym dobrze. Nie wiem, czy i wam, moje dzieci! Ale już nikt mnie nie przekona, chociażby dużo mówiło się przeciwko tak zwanemu paternalizmowi. Jeżeli w Kościele nie będzie ojcostwa – to gdzie ono będzie? Dlatego też ani z serca, ani z obyczaju i stylu duszpasterskiego nie pozwolimy sobie wydrzeć naszej postawy ojcowskiej. Inaczej zostaniemy urzędnikami i biurokratami, a tych już Polsce wystarczy! Po co jeszcze Kościół, biskupi i kapłani mają ich mnożyć? Dlatego mówię: dzieci Boże! I dodaję: dzieci moje!

(…)

Był czas, gdy ostrzegaliśmy: ratujcie w Polsce człowieka! Ratujcie nowe życie! Ratujcie prawo człowieka do urodzenia się na polskiej ziemi! – Opuszczano ręce. Ostrzegano mnie: tego tematu nie należy poruszać, bo jest niebezpieczny. Ja nie widzę w nim tematu politycznego, widzę temat narodowy: moralności i etyki narodowej, której – na tym odcinku – wykładnikiem i obrońcami są lekarze i kapłani. To widzę! Wszystko inne mnie nie obchodzi! W tej chwili najważniejszą rzeczą jest, aby Polska nie stoczyła się na ostatnie miejsce w świecie w przyroście naturalnym ludności. Jesteśmy na samym dnie. Nie tylko Warszawa – która niemal ze wszystkich miast globu ma najniższy procent przyrostu naturalnego – ale cały naród stacza się poniżej możliwości egzystencji. Myślimy ciasnym podwórkiem, na dziś, a nie patrzymy w perspektywę dziejów, zapominamy, że naród trwać i żyć będzie po nas!

(…)

I tu, wśród nas, jak ongiś przed trybunałem Piłata, znaleźli się handlarze krwi rodzimej. Chociaż Piłat krzyczy: Oto człowiek! (J 19,5) – słychać głosy: winien jest śmierci, ma umrzeć, nie może się narodzić! – Ciasne, wąskie myślenie, na miarę własnej namiętności, bez troski o przyszłość narodu… A kto myśli o tym, co będzie po nas tutaj, na tej ziemi? Wszędzie, w każdym narodzie, jest pewna kategoria ludzi, którzy muszą mieć odwagę powtórzyć: Potrzeba, aby jeden umarł za naród, a nie cały naród zginął (J 11,50). Naszym obowiązkiem jest postawić jasno sprawę, chociażby trzeba było ucierpieć. Nie wolno nam chować głowy w piach, gdy chodzi o dobro człowieka i całego narodu!

Powróćmy na chwilę do ewangelicznej sceny: Chrystus wydany najeźdźcom przez tłum rodaków. Tłum krzyczy: strać, ukrzyżuj Go! Najeźdźca mówi: Ecce homo – Oto człowiek, Król wasz! Czyż Króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiada rzesza: nie mamy króla poza Cezarem! Nagle przyznali się, że władzą ich jest najeźdźca – Cezar z Romy. Oni, patrioci, faryzeusze, doktorowie zakonni, bardzo na tym odcinku delikatni i wrażliwi, nieprzejednani w walce z najeźdźcą, tym razem powiedzieli: Nie mamy króla, mamy Cezara z Romy! (por. J 19,1-12). Woleli wyrzec się wszystkiego co ojczyste, narodowe, wydać Męża Sprawiedliwego. Niech umrze, bo się Bogiem czynił! Bo chciał być człowiekiem, chciał uratować godność ludzką. Bo nas uczył, upominał, stawiał zasady, wymagał!

Najmocniejszym akcentem sądu nad Chrystusem przed trybunałem Piłata było przyznanie Chrystusowi człowieczeństwa. Wobec tłumu, wobec roznamiętnionej rzeszy Piłat powiedział: Ecce homo! Oto człowiek! Dzisiaj również często słyszycie: ukrzyżuj go, strać! I wy – obrońcy życia narodu – jakże często krzyżujecie i tracicie maluczkich Polaków!

(…)

Analizując ostatnio najrozmaitsze przemiany i głody życia, doszedłem do wniosku, iż najpilniejszą sprawą jest ogłosić w Polsce Społeczną Krucjatę Miłości. Chociaż mówiono: dajcie spokój, krucjata to pojęcie zbyt militarystyczne – wydaje mi się, iż bez wielkiego napięcia, entuzjazmu i gotowości nic się nie uda. Musi więc być krucjata – święta, Boża wyprawa w życie polskie, rodzime, aby wyzwolić w nas pasję pomagania innym! Czynić to trzeba odważnie – w prawdzie i miłości.

Nic bardziej nie deformuje i nie zaniża naszej osobowości, jak wyrachowane tchórzostwo! – Niech się dzieje, co chce, ja bronię swej głowy! – Czyim kosztem? Kosztem swej osobowości i godności, swego bogactwa wewnętrznego, a może i kosztem narodu. Nie ma większego nieszczęścia w narodzie, jak umacniające się tchórzostwo i psychoza lęku. Jest ona nie tylko deformacją osobistą ale też i błędem politycznym. Ludzie, którzy poddali się psychozie lęku, są także największym nieszczęściem życia narodowego i politycznego. Nie mają już odwagi powiedzieć co myślą, i pokazać swoich możliwości w pełnej prawdzie.

STACJA IV

Jezus spotyka Matkę swoją

Z Homilii Prymasa Polski na Uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, wygłoszonej 26 VIII 1969 r.:

Ongiś w raju, Stwórca człowieka wypowiedział znamienne słowa: „Niedobrze być człowiekowi samemu; uczyńmy mu pomoc jemu podobną” (Rdz l2,18). Sam Bóg pragnął, aby człowiek korzystał z pomocy innych ludzi. „Uczyńmy pomoc…” – tak zaczęły się dzieje społecznego współżycia ludzi w drodze do Ojca Niebieskiego.

(…) Gdy Ewa, człowiek stworzony jako pomoc, nie wypełniła położonych w niej nadziei, rozpoczął się wielki dramat ludzkości; odwrócenie się człowieka od Boga i ludzi – ku sobie, samolubstwo, nieustanne oczekiwanie pomocy i obsługi ad innych.

Pan Bóg nie pozwolił jednak zniszczyć swoich planów. Człowiek miał nieść pomoc drugiemu człowiekowi, a nawet Bogu w dziele zbawienia świata. I oto Maryja, nowa Ewa, stanęła przy nowym Adamie, Jezusie Chrystusie, jako Pomoc Jemu podobna. Jako Służebnica Pańska pomogła Synowi Bożemu przyjść na świat w postaci ludzkiej. Pomogła Chrystusowi w dziele Odkupienia – w Betlejem, w Nazaret, w Kanie Galilejskiej, na Kalwarii, w Wieczerniku Zielonych Świąt. Matka Chrystusa, Pomocnica Jego w dziele Odkupienia, jako Matka Kościoła jest najwspanialszą Pomocą odkupionej rodziny ludzkiej i każdego człowieka. Widzimy Ją i dziś jak pomaga ludziom w drodze do Boga, objawiając się w La Salette, Lourdes, Fatimie, w tylu innych miejscach. Wszędzie, gdzie zagubiony człowiek oczekuje pomocy! Gdy zdaje się, że wszystko stracone, wtedy zjawia się Pomoc – Maryja.

Widzimy Ją w „misterium Chrystusa i Kościoła, w dziejach Kościoła powszechnego. Widzimy w dziejach katolickiej Polski, której Maryja jest dana „jako pomoc ku obronie Narodu naszego” – „pomoc przedziwna i nieustanna”, Dziewica Wspomożycielka.

Lekcja mszalna na uroczystość Królowej Polski wychwala Maryję, mówiąc: „iżeś nie przepuściła duszy Twej dla ucisku i utrapienia ludu Twego, ale zabieżałaś upadkowi przed oczyma Boga naszego. Gdy na drodze krzyżowej Chrystusa stanęła Matka Jego, zaraz znaleźli się pomocnicy: Cyrenejczyk, Weronika, Niewiasty z Galilei, Jan, Józef z Arymatei i inni. Wokół Niej skupiają się zawsze pomocnicy Chrystusa i Jego dzieła.

Najmilsi! Świadomi zadania Maryi jako Służebnicy Pańskiej, Pomocnicy Chrystusowego Kościoła i naszego ochrzczonego Narodu, świadomi również, że jest Ona zawsze Dziewicą Zwycięską, która ściera głowę węża, że Bóg przez Nią chce odnosić swe zwycięstwa, oddaliśmy się jako Naród w Jej macierzyńską niewolę miłości za wolność Kościoła.

Istotą tego Aktu jest społeczne pragnienie nasze niesienia pomocy Kościołowi Chrystusowemu zarówno w Ojczyźnie, jak na całym globie ziemskim i to – przez Maryję. W Akcie tym przecież czytamy: „Odtąd, Najlepsza Matko nasza i Królowo Polski, uważaj nas Polaków, jako Naród, za całkowitą własność Twoją, za narzędzie w Twych dłoniach na rzecz Kościoła świętego […] Czyń z nami, co chcesz […], bylebyśmy z Tobą i przez Ciebie […] stawali się prawdziwą pomocą Kościoła powszechnego.

Najmilsi! Pragnę Was wszystkich pozyskać dla wspierania Kościoła przez Matkę Chrystusową. Poczujcie się odpowiedzialni za Kościół święty, za jego losy i rozwój, za waszą ochrzczoną Ojczyznę, za wiarę naszych braci. Stańcie przy biskupach waszych w wypełnianiu Milenijnego Aktu Oddania, za który wszyscy musimy poczuć się odpowiedzialni.

Umiłowani Bracia Kapłani! Stańcie się pomocnikami Matki Chrystusowej z miłością i odwagą. Choćbyście na razie byli osamotnieni w swoim przekonaniu o słuszności tej sprawy, podejmijcie ją z ufnością. Pomoc Boża nagrodzi waszą pokorną ufność. Matka Chrystusa i Matka Kościoła stanie pod waszym krzyżem. Staną również przy Was ludzie, którzy w pragnieniu pomagania Kościołowi, przede wszystkim Wam będą pomocą.

Podejmijcie na nowo nabożeństwo „Sobót Królowej Polski” – do których Was kiedyś zachęcałem – jako szkołę formowania maryjnych „pomocników” Kościoła i waszych.

Rodzice, Młodzieży, Dzieci – wszyscy, do których dotrze głos Prymasa Polski! Pomóżcie nam, biskupom, w dźwiganiu odpowiedzialności za Kościół i ochrzczoną Ojczyznę. Pomóżcie waszym kapłanom, zgłaszając się im do pomocy w pracy apostolskiej, duszpasterskiej, dobroczynnej, katechetycznej, do wszelkiej posługi w świątyni i dla dobra dusz.

Najmilsi! Wzywamy Was do maryjnej pomocy Kościołowi w uroczystość Pani Jasnogórskiej. Jest Ona waszą Patronką. Uroczystość Matki Bożej Jasnogórskiej, 26 sierpnia, niech będzie waszym szczególnym, dorocznym świętem! Dążcie na Jasną Górę Zwycięstwa sercem i modlitwą, zwłaszcza w codziennym Apelu Jasnogórskim, który powinien być połączony z wieczorną modlitwą „Pomocników”, oraz biorąc udział w nabożeństwach „Sobót Królowej Polski”.

Najmilsze Dzieci! Nie szczędźcie „duszy swojej” w obliczu utrapień Narodu i udręk Kościoła […] w świecie! Bądźcie odważni, wierni i wytrwali w swym pragnieniu pomagania Kościołowi, przez Maryję!

Do kogo dotrze ten glos Prymasa Polski, dla którego zaszczytem jest, że może zwać się „niewolnikiem Maryi”? Może dotrze do Ciebie, Drogi mój Bracie w kapłaństwie, utrudzony już nad miarę w samotnej pracy, a jednak przynaglony nowym wezwaniem.

Może dotrze do Ciebie, Drogi Bracie i Siostro, czy jesteś ojcem, czy matką, rolnikiem, pracownikiem czy profesorem? A może dotrze do Ciebie, Dziecko Boże, złożone chorobą, jako wezwanie, aby wszystkie cierpienia oddać Maryi za Kościół Chrystusowy.

A może usłyszysz ten głos Ty, Drogi Chłopcze, czy Dziewczę, i glos ten przynagli Cię do ofiary w pracy, w nauce i modlitwie, do odważnej postawy wyznania wiary wobec kolegów i do czynu apostolskiego. I Ty, Drogie Dziecko, możesz odczuwać swoją odpowiedzialność za twój Kościół i Naród.

STACJA V

Szymon z Cyreny pomaga dźwigać Krzyż Jezusowi

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Szymon Cyrenajczyk był przymuszony, zapewne przez żołnierzy, bo podaje Ewangelia: „angariaverunt eum”. A więc wywarli na niego presję, by chciał pomagać w dźwiganiu krzyża. Ale to nie był tylko przymus żołnierski, to był jakiś delikatny wpływ Boga, który niósł krzyż ludzkości. On też przymuszał człowieka, aby niósł krzyż ludzkości razem z Bogiem. W tej świętej wspólnocie zbawiania świata potrzebny był Bogu człowiek.

Świat nie może być zbawiony jedynie przez Boga, bez udziału naszego. I człowiek nie może być zbawiony bez własnego udziału. W mojej duszy nic się nie odmieni bez osobistego wysiłku, bez współdziałania z Łaską Bożą. Człowiek więc musi dźwigać krzyż odkupienia. Nie możemy się zwolnić od tego obowiązku. Nie możemy stać z boku, jako rzesza widzów.

Musimy wziąć czynny udział w trudzie Boga zbawiającego świat.

Jakże to jest wysoce ludzkie, że człowiek nie zawdzięcza wszystkiego Bogu, że musi brać udział osobisty w trudzie – zbawiającego świat – Boga. To jest szacunek dla człowieka, dla mnie, dla każdego z nas. Ale zarazem jest to wskazanie, jak bardzo jesteśmy wszyscy Bogu i Kościołowi potrzebni w dziele Bożym na ziemi i w dziele Kościoła.

Z rozważań Prymasa Polski pt. „Duch pracy ludzkiej”:

Bóg, jako twórca i organizator świata, od początku ma plan, ku któremu świat cały skierował. Wykonanie tego planu Bożego, zarówno w porządku przyrodzonym jak i nadprzyrodzonym, jest osiągnięciem dobra powszechnego i ostatecznego.

Praca ludzka ma właśnie zmierzać do dobra, zamierzonego przez Ojcowską Opatrzność Bożą. W tym znaczeniu praca nasza będzie służbą Bogu, sobie i bliźnim, w granicach zakreślonych Bożym planem. Będzie ona współdziałaniem z Bogiem, w myśl Jego polecenia „Czyńcie sobie ziemię poddaną”.

Jest to powszechna mobilizacja Boża, wezwanie do pracy na ziemi. Ogłaszając to wezwanie Bóg widział ziemię taką, jaką stanie się ona w wyniku pracy ludzi. Widział Bóg rody, pokolenia, plemiona i ludy, narody, całe wieki i epoki, które w uległej służbie Bogu, będą szły przez ziemię, dorzucając do dzieła Bożego coraz to nowe doskonałości, wykrzesane Bożą siłą w pracy. Dokonał Bóg mobilizacji myśli i woli rozumnego i przewidującego człowieka, który obejmie swym zdobywczym trudem nie tylko własne potrzeby, ale tych co po nim żyć będą na tej ziemi. Dzięki temu właśnie zabezpieczył z góry dobra dla nienarodzonych jeszcze pokoleń, sprawił, że ziemia będzie istotnie poddana Ojcowskim troskom Boga, że dostarczy wszystkich środków potrzebnych do tego by, człowiek żyjąc na ziemi osiągał niebo.

„Czyńcie sobie ziemię poddaną”, – to znaczy, zdobywajcie środki, które umożliwią wam życie aż do tego nieznanego kresu, w którym, pozostawiwszy zdobyte dobra żyjącym sami oddacie się w pełni Bogu.

„Czyńcie sobie ziemię poddaną”, – to znaczy stwarzajcie takie warunki życia, w których moglibyście osiągnąć doskonałość życia doczesnego i wolność dążenia do Boga.

W tym dążeniu zawarta jest najważniejsza doczesna miara dobra powszechnego: takie zaspokojenie potrzeb życiowych, by bez przeszkód człowiek mógł oddać się czci Boga. W tym najwyższym dobru, jakim jest zbawienie wieczne, jest też zamknięcie potrzeb wszystkich ludzi.

Służba przez pracę – rozszerza nasze serce i obejmuje wszystkich bliźnich naszych, w duchu miłości ich dusz i ciał, ich dóbr doczesnych i wiecznych.

Człowiek ma obowiązek być użytecznym społecznie przez pracę.

Każdy człowiek doznaje nieustannie pomocy i najbliższych sobie i dalszych: korzysta z dóbr zarówno materialnych jak moralnych, kulturalnych, narodowych, religijnych, dóbr wytworzonych przez całe pokolenia ludzi, o których może nic nie słyszeliśmy. Żyjemy ich pracą, ich wysiłkiem, gorliwością, poświęceniem, ofiarą może nawet ofiarą z ich życia.

Społeczny charakter pracy naszej zaznacza się i w tym, że ma ona dostarczyć nam środków do niesienia pomocy bliźnim. Cel ten jest specjalnością chrześcijańskiej filozofii pracy, całą jej wspaniałością i szerokością myślenia, całym duchem społecznym.

Oczywiście, że owoce prac zmierzają przede wszystkim do zaspokojenia własnych potrzeb. To nie jest samolubstwo, ale dobrze uporządkowana miłość. Nie cały jednak owoc pracy należy do człowieka. Dzielimy się nim z rodziną i najbliższymi, z którymi i jesteśmy związani przez obowiązek miłości i sprawiedliwości. W ramach rodziny skupiamy nie tylko dzieci i krewnych, ale wszystkich domowników naszych, którzy z nami współpracują i ułatwiają nam osiągnięcie owoców naszej pracy.

Oto myśl, która nadaje pracy ludzkiej najwznioślejszy charakter. Oczyszcza ona pracę naszą z samolubstwa, z chciwości zarobku, zysku, z ducha materializmu i doczesności. W naszej pracy musi się ukrywać duch miłości, ofiary, bezinteresowności, służba tym, co pracować nie mogą, ubogim, sierotom, niezdolnym do wysiłku i trudu, zwłaszcza chorym. Ubodzy to rodzina Boża, – ubogi – u Boga, na Bożym wikcie i utrzymaniu. Opiekę nad nimi sprawuje Bóg przez nasze ręce, zdolności, talenty, gorliwość, pracowitość i… miłość.

Głębia miłości chrześcijańskiej tutaj właśnie się ujawnia! Bóg mi zaufał! „Daję Ci siły, zdolności, chęci, abyś przez nie służył innym!”

STACJA VI

Weronika ociera twarz Jezusowi

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Podanie pobożne zapisało nam to zdarzenie i przekazało wiekom. Oblicze Chrystusa, przez które przebija wielka godność Boga, zostało zniekształcone i zbrudzone przez samo życie. To, co najpiękniejsze, okryte zostało procesem ludzkiego życia i owocem „alchemii ludzkiej” tego świata.

Czyż miałoby tak pozostać? Czyż Bóg może pozwolić, aby oblicze człowieka, stworzone na obraz i podobieństwo Boże, miało być zniekształcone?

Bóg nie pozwoli zniszczyć swoich planów. Nasze oblicze ma odbijać na sobie światło oblicza Bożego. Jeżeli życie ludzkie zniekształciło oblicze Boże na naszym życiu, jeżeli nie oszczędziło nawet oblicza Jezusa, to ktoś musi się przyczynić do tego, żeby temu obliczu przywrócić obraz Boży.

I oto na drodze Jezusa stanął człowiek, aby obliczu jego przywrócić światło Boże. Odtąd Weronika stała się symbolem i wzorem.

To nasze zadanie – ocierać oblicza ludzkie, omywać z nich trud i pot życia, przywracać człowiekowi właściwy obraz Boży, przywracać mu radość, piękno nadane przez Boga, uczłowieczać człowieka, dźwigać go a nie spychać, podnosić i podtrzymywać.

Z Homilii, wygłoszonej przez Prymasa Polski podczas uroczystości bł. Ładysława z Gielniowa, patrona stolicy 25 IX 1961 r.:

Szukamy dzisiaj człowieka! Oglądamy się na wszystkie strony za człowiekiem, za prawdziwym człowiekiem, bo mamy już swoje lata i znamy się na ludziach. Nie wszystko nam już zaimponuje, chociaż byłoby potężne. Potęgi się walą!

Jeżeli wołamy: dajcie nam nowego człowieka, pokażcie nam człowieka! – to jednocześnie wypowiadamy życzenie, jaki miałby ten człowiek być.

Nieśmiało mówimy: pragniemy człowieka, który by… miłował. Czekamy na człowieka, który umiałby… kochać. Takiemu uwierzymy! Za takim pójdziemy! On nas pozyska! Jesteśmy tak przerażeni dziełami nienawiści i zapowiedzią nowych jej owoców, które płyną z zaprogramowanej nienawiści, że pragniemy już tylko, aby człowiek umiał kochać! Aby umiał zwyciężać przez miłość! Jeżeli nas zdobędzie wielki człowiek, to tylko taki, który będzie miał wielką miłość. Gdy zamiast miłości będzie miał nienawiść równie wielką jak on, to może zmilkniemy przed nim, jak zmilknął ongiś świat przed Aleksandrem Macedońskim, przed Augustem, przed Attylą, przed Napoleonem, przed Hitlerem, ale za nim nie pójdziemy! (…)

Największe i najpierwsze prawo? – Będziesz miłował! Będziesz miłował Boga i ludzi! A wszystko inne może się stać śmieciem: kodeksy i zbiory, encyklopedie prawnicze i potężne biblioteki, foliały i księgi! To wszystko jest śmieć, jeżeli w tym nie ma miłości! Ludzkość jękiem niemowląt, tęsknotą matek i wołaniem mężów krzyczy o jedno tylko prawo, o prawo miłości. Kochajcie nas! – wołają wszyscy do wszystkich. Tak woła żona do męża, dziecko do matki, pracownik do zwierzchnika, naród do władców, którzy nim rządzą, wszystkie państwa zebrane w ONZ do całego świata: kochajcie nas! Przypomnijcie sobie nareszcie jedno wielkie prawo, które ma już dwa tysiące lat, a wyszło z ust Tego, o którym powiedziano: Ecce homo! Uważany On był przez współczesnych za śmieć i dziś nawet uważany jest przez wielu za śmieć, za nic, za zgorszenie człowieka mądrego i zniewagę wieku postępu.

I oto ten „śmieć”, Bóg Wcielony, usłyszał o sobie – od kogo? – od wroga wychowanego na rzymskiej kulturze: Ecce homo! I ten „śmieć” ustanowił dwa prawa, na których wszystko zawisło, cały Zakon – to, co się już stało, i Prorocy – to, co się jeszcze stanie w rozwoju i dziejach ludzkości.

A więc – prawo miłości. Właściwie my wszyscy na to tylko czekamy. Każdą rewolucję przyjmujemy z nadzieją, że może to właśnie ona umocni i ugruntuje prawo miłości. Zapowiada je, ale często wyrzeka się Tego, który jest źródłem miłości, i pomimo najlepszej woli zazwyczaj braknie jej sił, by dać człowiekowi miłość. (…)

I jeszcze jedno: prawda. Pragniemy, aby ten człowiek nie tylko umiał miłować, ale był w prawdzie. Aby prawdę głosił, aby miał odwagę prawdę powiedzieć, aby się prawdą kierował i prawdą żył. (…)

Prawda we współżyciu społecznym: jaki to olbrzymi rozdział! Jesteśmy przerażeni kłamstwem wielkich, którzy nie mają cierpliwości czekać, aż prawda, maluczka jak ziarno gorczyczne, stanie się drzewem; chcą na gwałt, ażeby to, co jeszcze prawdą nie jest, już dzisiaj za prawdę uznać. A wówczas biada tym, którzy chcieliby wątpić! Dlatego jesteśmy ciągle oszukiwani i okłamywani, a obowiązkiem naszym, niekiedy za cenę życia, bytu i chleba, jest wierzyć w kłamstwo. W kłamstwie jest zawsze pragnienie sukcesu, którego jeszcze nie ma, a który może kiedyś dopiero będzie. Dałby’ Bóg, żeby niejeden sukces już był, ale dziś go nie ma i trzeba to umieć przyznać. Takie przyznanie jasne i mężne więcej zjednuje szacunku niż kłamstwo, na którym ludzie łatwo się poznają. Widzą całą jego słabość i brak szacunku dla człowieka, który przecież jako istota rozumna chce prawdy i ma do niej prawo. Jeśli w zamian za to jest przez swego brata częstowany kłamstwem, słusznie jest dotknięty w swej ludzkiej godności. (…)

Zdaje się, że ludzkość, która nie umiera, przerażona dziś odgłosami płynącymi z prasy całego świata woła jak niewolnicy do tych, od których losy świata zależą: mówcie nam prawdę, bośmy braćmi waszymi. Jako bracia mamy prawo do prawdy! Chrystus – Brat był prawdą i powiedział prawdę. Wiele Go ona kosztowała: krzyż! Ale ta prawda ukrzyżowana ostała się. Mogą być prawdy triumfujące, które pójdą na śmiecie ale prawda krzyżem doświadczona zawsze się ostoi.

Takiej prawdy, najmilsi, potrzeba i w was. Tak, jak oczekujecie jej ode mnie i wymagacie prawdy mojego życia, tak każdy z was otoczony jest ludźmi, którzy wymagają od was prawdy waszego życia. Wasze dzieci patrząc na was oczekują prawdy waszego życia; tylko ona zjedna je dla was. Twoja żona oczekuje od ciebie prawdy twojego życia i twój mąż oczekuje od ciebie prawdy twojego życia; a wy wszyscy, najmilsi, oczekujecie prawdy życia od tych, z którymi się stykacie, byście nie musieli się zastanawiać, czy mówi on prawdę, czy tylko nabiera?

(…) Szukamy człowieka i czekamy na człowieka, który miałby odwagę mówić prawdę i przestał nas okłamywać.

I na takiego człowieka czekamy, który miałby ducha sprawiedliwości. Mógłby o niej nie mówić, byleby czynił uczynki sprawiedliwe. Cudownie powiedziane jest o tym w dzisiejszym graduale: Usta sprawiedliwego wypowiadają mądrość. Zwróćcie uwagę, najmilsi: Usta sprawiedliwego. Nie inne, tylko usta sprawiedliwego wypowiadają mądrość. I tylko takim Bóg daje królestwo. Bo tacy umieją odrzucić wszystko, nawet skarb, który niszczeje, jeśli potrzeba go dać ludziom w duchu sprawiedliwości. (…)

Musi przyjść prawdziwy człowiek – ecce homo – który byłby zdolny dać ludziom, głodnym sprawiedliwości, pełną jej miarę. O, jak jeszcze do tego daleko! Ale poczekamy, ludzkość poczeka! Ludzie wprawdzie umierają, ale ludzkość trwa. Ponowione będą próby raz i wtóry, może się któraś uda, może ukaże się światu człowiek sprawiedliwy, jak na krzyżu Człowiek sprawiedliwy płacił Bogu Ojcu własną Krwią za winy swych braci. Może ukaże się taki! (…)

Drodzy moi! Jakże ważną jest rzeczą, aby pokazał się taki człowiek, który będzie umiał szanować ludzi od siebie zależnych! Jakże upragnioną jest rzeczą, aby ci, którzy nami rządzą, zerwali z manią wymyślania, nieustannego obrzucania nas inwektywami, podejrzeniami i najrozmaitszymi wyzwiskami, których niestety, ciągle pełne mamy uszy. „Wielcy” ludzie na całym świecie dają dziś małym obywatelom fatalny przykład, bo umacniają zwyczaj obrzucania się publicznie wyzwiskami i najrozmaitszymi niecenzuralnymi nazwami. To jest straszny, okropny przykład! Do czego on doprowadzi? Jeśli wielkim” tak wolno, to dlaczego „małym” nie miałoby być wolno? Dlaczegoż „mali” nie mieliby „wielkim” płacić tą samą monetą, którą nieustannie częstują oni cały świat. Jest to straszny obyczaj, który się wdarł w życie i współżycie ludzi i narodów. Cierpi na nim przede wszystkim „mały” człowiek.

Obyście tego nie naśladowali w czterech ścianach własnego współżycia domowego – ojcowie, matki, dzieci, młodzieży, rodzice i dziatwo! Obyście nie wprowadzili tego zwyczaju na ulice, w tramwaje, wszędzie, gdzie żyjecie.

I oto przez dzieje ludzkości idzie prawdziwy człowiek – Ecce homo! Ewangeliści i prorocy mówią o Nim, że głos Jego nie był słyszany na ulicy, że lnu kurzącego się nie dogasił i trzciny nadłamanej nie dołamał. Do tego człowieka tłoczyła się wielka rzesza i starała się Go dotknąć, albowiem moc wielka odeń wychodziła. To Chrystus! Ma On swych naśladowców.

Jakże pragniemy, ujrzeć taki rodzaj ludzi, którzy by nas szanowali! Takim uwierzymy i będziemy ich słuchali. Każde, nawet trudne ich wymaganie będzie wypełnione, ale za jedną cenę: szacunku dla człowieka.

STACJA VII

Jezus drugi raz upada pod krzyżem

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Gdy patrzę, jak Chrystus wdeptany jest w błoto ziemi, przypominają mi się te przedziwne procesy myśli, akty woli ludzkiej – to wszystko, co spycha Go w błoto. Leży w tym błocie Człowiek, o którym już prorok mówił, że jest „robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa”.

Ale ten Człowiek w błocie jest jak ziarno pszeniczne, które musi wpaść w błoto i obumrzeć, bo jeśli obumrze – owoc stokrotny przynosi, a jeśli nie obumrze – samo pozostaje. Cóż po pełnych spichlerzach pszenicznego ziarna? Ziarno musi być rozrzucone, musi pójść do błota i dopiero, gdy w błoto wpadnie, rozmiękczone wydobywa ze swego serca siły żywotne, aby je ukształtować w złoty kłos. Wydaje owoc stokrotny ze swojej męki, z pokory i ze swego cierpienia. Tym się, dopiero żywi głodne dusze. Ileż trzeba mojej osobistej męki, osobistego trudu, pokory, aby móc karmić! Nie jest więc najboleśniejszą rzeczą, że nawet Bóg leży w błocie, bylebyśmy tylko dostrzegli w Nim Boga.

I mój upadek nie może uczynić mnie błotem. Chrystus się podniósł. Tyle razy w dziejach wepchnięto Go w błoto i tyle razy powstawał, otrząsał się z błota, żywił i prowadził rzesze do Życia. Tak uczynił Chrystus po drugim upadku, tak czyni każde jego dziecko: powstaje i idzie naprzód.

Z Listu Prymasa Polski na Wielki Post 1958 r.:

Jak wykonać ten program uspołecznienia świętości? Nikt z nas nie może zapominać o tym, że dar łaski jest źródłem życia Bożego w duszy. Przez chrzest święty „umarliśmy grzechowi”. Wszyscy „ochrzczeni w Jezusie Chrystusie”, mamy chodzić „w nowości życia”. „Nasz stary człowiek razem z Nim został ukrzyżowany, aby zniszczone zostało ciało grzechu i żebyśmy dalej nie służyli grzechowi”. Wszyscy mamy uważać się „za umarłych grzechowi, a za żyjących Bogu w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6,1-12). Do nas należy nieustannie obfitować pełnością łaski i prawdy. Jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za owoc z udzielonej nam wielorakiej łaski Bożej. Mamy przynieść owoc stokrotny, by owoc nasz trwał.

Jako członkowie nadprzyrodzonej społeczności Kościoła świętego mamy czuwać, byśmy byli żywymi członkami żywego Kościoła. Bo Kościół jest płodną matką, która nieustannie rodzi Chrystusowi żywe, a nie martwe dzieci. Mamy czuwać, by to życie zachować i nie zatruwać swoją śmiercią duchową zdrowego organizmu nadprzyrodzonego Matki-Kościoła. Wierność Kościołowi okazujemy przez wierność tej łasce, którą wzięliśmy z Kościoła.

Mamy czuwać nad tym, aby łaska chrztu obfitowała na rzecz wspólnego dobra całej społeczności Kościoła. Musimy wreszcie to w pełni zrozumieć, że Kościół nie jest organizacją tylko ludzką, świecką, przyrodzoną, nie jest jakąś siłą wyłącznie ziemską, nie jest organizacją polityczną, gospodarczą. Owszem, Kościół posiada właściwości społeczne, odpowiadające wymaganiom życia ziemskiego, a chociaż ma zbawczy wpływ na sprawy ziemskie, to jednak nasze życie w Kościele polega na czerpaniu mocy nadprzyrodzonych z Chrystusa i na przydawaniu wzrostu nadprzyrodzonemu, Mistycznemu Ciału Kościoła. Wtedy działamy na rzecz Kościoła, gdy czerpiąc zeń łaskę Bożą przyczyniamy się życiem naszym do jego wzrostu duchowego. Nie możemy być uschniętą gałęzią na żyjącym drzewie.

Wierność Kościołowi okazujemy również przez wierność łasce stanu, do jakiego jesteśmy powołani w Kościele. Idzie nie tylko o to, byśmy nie zmarnowali łaski powołania przez chrzest do bycia dziećmi Bożymi, czy łaski powołania przez bierzmowanie do bycia rycerzami Chrystusowymi, ale również o to, byśmy nie zmarnowali łaski stanu wziętej z Kościoła w każdym sakramencie.

Macie więc dochować wierności łasce stanu płynącej z sakramentu małżeństwa, skoro zostaliście powołani przez Ojca niebieskiego do życia rodzinnego. Małżonkowie mają czuwać nad tym, aby mąż oddawał życie swoje za małżonkę, podobnie jak Chrystus oddał je za Kościół (zob. Ef 5,25) oraz aby niewiasta zbawiana była przez rodzenie dzieci. Macie usilnie czuwać nad tym, aby rodzina Wasza była – na wzór Rodziny nazaretańskiej – świętą rodziną, aby kwitła w niej wierność i czystość, poświęcenie się dla dzieci w trzeźwości i oszczędności, miłość dla ogniska domowego i czujność nad powierzonym skarbem życia! Trzeba będzie zwyciężać siebie, by dobrze służyć rodzinie. Trzeba rozumnie kierować wszystkimi popędami, aby służyły rodzinie zgodnie z zamiarami Bożymi. Ileż pomocy przynieść tu może łaska stanu małżeństwa, udzielona rodzicom przez Chrystusa, twórcę tego wielkiego sakramentu.

Również w Waszym życiu zawodowym nie jesteście pozbawieni pomocy łaski uświęcającej Kościoła, który nieustannie prosi Boga o błogosławieństwo doczesne i niebieskie dla wszystkich godziwych prac człowieka. Wszak Kościół uświęca życie doczesne, błogosławi Waszym pracom i na polu, i w warsztacie, a przez swoją szczytną moralność podnosi Waszą sprawność i użyteczność zawodową. Kościół głosi zasady etyki zawodowej wszystkim stanom i zawodom, co tak pięknie ujawniło się w czasie pielgrzymek różnych zawodów na Jasną Górę. Kościół usiłuje spotęgować Waszą wierność powołaniom i zawodom, którym się poświęcacie. Kościół pragnie wpłynąć dodatnio na wartość Waszej służby społecznej, abyście byli chrześcijanami nie tylko w świątyniach, ale i w wykonywaniu przyjętych na siebie obowiązków stanu i zawodu. Przeglądajcie modlitwy ksiąg liturgicznych, a przekonacie się, ile zbawiennych myśli Kościół umie podsunąć całemu Waszemu życiu doczesnemu.

Co więcej, życie wspólne wielkiej rodziny Narodu ochrzczonego może być uświęcone przez świętość nadprzyrodzoną katolickich dzieci Narodu, tak iż całe ich życie będzie spokojniejsze, szlachetne dążenia łatwiejsze do osiągnięcia, a pokój społeczny – bezpieczniejszy. Kościół modli się do Ojca narodów, aby Go wyznawały wszystkie ludy ziemi (zob. Ps 67,4), bo wtedy ziemia wyda swój owoc. Stąd tak ważną jest rzeczą, aby katolicy polscy wnosili swoją etykę chrześcijańską w codzienne życie Narodu, by poprawiali je swoją świętością, by zwycięsko pokonywali bolesną rozbieżność między duchem Ewangelii a duchem życia codziennego. Narodowi musimy przynieść w sercach naszych umocnienie łaski uświęcającej, „aby cały Naród żył bez grzechu ciężkiego – aby stał się domem Bożym i bramą niebios dla pokoleń wędrujących poprzez polską ziemię – pod przewodem Kościoła katolickiego – do ojczyzny wiecznej”. Nawet w publiczne życie społeczne, w nasz wypoczynek świąteczny, wakacyjny, urlopowy, w życie towarzyskie – w domu, w kinie czy w teatrze, w czasie wytchnienia czy zabawy, ludzie kierowani łaską z nieba mogą wnieść wiele pogodnej radości dzieci Bożych, zdrowego ładu i pokoju, by to życie nie obróciło się w dodatkową udrękę i anarchię zamiast w pożytek.

Oto radosne owoce łaski, które możemy zebrać z życia codziennego, wierni Bogu, Ewangelii i krzyżowi, Kościołowi świętemu i jego pasterzom. Po to przecież „okazała się łaska Boga Zbawiciela naszego wszystkim ludziom”, abyśmy „trzeźwo i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei i przyjścia chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa, który samego siebie dał za nas, aby nas wykupić od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud przyjemny, gorliwy w dobrych uczynkach” (Tt 2,11-14).

Warto wyciągnąć dłonie po te słodkie owoce, tak upragnione dla ust Ludu Bożego, dla pełni życia łaski w Kościele świętym, dla pokoju w ziemi Narodu ochrzczonego.

Przyłożymy raz jeszcze rękę do pługa, by przeorać niwę serc naszych nie oglądając się wstecz. Kapłani i lud wierny podadzą sobie dłonie w świętym współzawodnictwie o czystszą, trzeźwiejszą, pogodniejszą przyszłość Narodu, który tak bardzo na nią zasługuje.

STACJA VIII

Jezus spotyka płaczące niewiasty

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Nie płaczcie nade mną, płaczcie nad sobą i nad synami waszymi. Chrystus na drodze krzyżowej nie przestaje myśleć o innych. Jego myśl jest skierowana ku tym, których trzeba pocieszać. Cierpienie nie zamyka Mu oczu na dolę ludzką. On nadal jest człowiekiem i bratem cierpiących, uczestnikiem człowieczeństwa i braterstwa. Dostrzega płaczące niewiasty.

Ale czyż płacz ich pomoże Jezusowi? Czy zdołają zawrócić Go z drogi na Kalwarię? Nie. Tego nawet Jego Matka nie próbowała. Idzie o to, ażeby człowiek współczujący Bogu pamiętał, że najbardziej pomaga wtedy, gdy wchodzi w siebie i odmienia samego siebie. Ten Chrystus, nad którym płaczę, jest moją siłą. On mi przypomina mnie samego, obowiązki moje i moich synów.

A właśnie na tych synach świat dopełnia swych praktyk. Chrystus to zielone drzewo; jeśli na zielonym drzewie to czynią, cóż będą czynić na suchym?

Nie płaczcie więc nade mną! Mają katolicy zwyczaj współczucia nieustannego z Kościołem. I poprzestają często na współczuciu łez i narzekań. A tymczasem nie o to idzie. Siła kościoła nie polega na łzach jego dzieci. Siła Kościoła polega na tym, ażeby Chrystus idący drogą przemówił do mnie, ażebym głos jego usłyszał, żeby dotarł do mej duszy, poruszył ją i odmienił, przez Łaskę z Bogiem zjednoczył. Przez to wzrasta Chrystus, przez to też rośnie siła Kościoła.

Nie płaczcie więc nad Kościołem! Płaczcie nad sobą i synami swoimi. Jesteście odpowiedzialni za siebie i za synów waszych.

Chrystus widzi ciebie, mój bracie, widzi twój płacz. Niech będzie owocny, niech będzie skuteczny…

Z Listu wielkopostnego Prymasa Polski na Popielec 1970 roku:

Zrodziło się na świecie potężne liczebnie pokolenie „synów kłamstwa”. Zasiewają oni wszędzie ducha zwątpienia, negacji, chorobliwego krytycyzmu, który wszystko chce obalić, chociaż nie wie, co ma budować i jak to czynić. Narzekał na nich już Apostoł: „Jest bowiem wielu krnąbrnych, gadatliwych i zwodzicieli” (Tt 1,10).

Tę mękę ludzką usiłuje się przerzucić nawet na życie Kościoła, który na Soborze powiedział o sobie całą prawdę w sposób nowoczesny i chce tą prawdą odnowić oblicze ziemi. Tymczasem nie brak ludzi, którzy są zdania, że trzeba zniszczyć niemal całą strukturę Kościoła, nie oszczędzając ani Głowy Kościoła, ani posłanych przez Chrystusa biskupów czy powołanych przez nich kapłanów.

Chcą oni zamienić Kościół będący społecznością widzialną na nieuchwytną mgławicę, zgruzować wszystkie komórki życia z małżeństwem i rodziną na czele pozbawić naród jego więzi kulturalnej i dziejowej, a potem na gruzowisku zastanawiać się, co dalej? To nazywają „odnową soborową”, odnową świata, nową ludzkością, postępem itp.

Tego rodzaju wieści potężną falą napływają z całego świata i do nas poprzez usłużną prasę, która sieje niepokój całej ludzkości na naszych niwach, oczekując, abyśmy się mu poddali.

Apostoł nas ostrzega: „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, „lecz tylko budująca, zależnie od potrzeby, by wyświadczała dobro słuchającym (Ef 4,29). Nie wszystko, co dzieje się w innych krajach, jest u nas godne naśladowania. Musimy się strzec przed prądami niosącymi anarchię, rozkład i fałsz. Musimy się bronić przed różnymi „kontestacjami”, podważaniem prawdy i autorytetu Kościoła Chrystusowego. Nie pozwólmy podkopywać domu swego – domu naszej duszy, domu rodzinnego i ojczystego, opartego o niewzruszone zasady nauki Chrystusowej. Nie dopuśćmy do progów domowych i ojczystych ducha społecznego nieładu, nieufności wobec Kościoła i jego powagi, burzącej gadaniny, która jest straszną chorobą dusz i pychą umysłów.

Brońmy przed tym nieładem naszą młodzież i Naród. Jeżeli pozwalają sobie na anarchię inne narody, dostatnie, nie wiedzące, co robić z czasem i pieniędzmi, to jest ich sprawa. Ale nas na to nie stać! Jesteśmy Narodem odbudowującym się po latach niewoli i zniszczenia. Żyjemy w odmiennym położeniu dziejowym. Musimy mocno trzymać się opoki, którą widzimy w Kościele, a która jest naszą siłą, mocą i wytrwaniem. Musimy być trzeźwi i mądrzy. Nie możemy ulegać propagandzie ludzi owładniętych pychą umysłu, zbytnią pewnością siebie, zmiennych przekonań i własnych sposobów „zbawiania” świata. Mamy swoją drogę w Kościele Chrystusowym do Boga i przystosowany do naszych potrzeb sposób wprowadzania prawdziwej, rzetelnej odnowy soborowej. Nie wszystko, co czyni młodzież za granicą, ma naśladować młodzież polska. Ma ona rodzime tradycje i piękne wzory do naśladowania. Musimy całą siłą, niesłychanie odważnie bronić młodzież przed bezładem uczuć, myśli i dążeń.

Nie wszystko również, co podejmują kapłani za granicą, nadaje się u nas do naśladowania. Kapłan polski ma lud oddany całym sercem Bogu. Jest pasterzem ludzi wielkiej wiary, których siła i zaufanie tkwi w Kościele Chrystusowym. Dążąc do odnowy soborowej trzeba pamiętać, że prawdziwa odnowa to nie tyle nowość, co świętość w duchu Chrystusowym, to zaczynanie od uświęcania samego siebie. Trzeba odnowić przede wszystkim w sobie ducha prawdy i miłości, samemu zacząć żyć duchem Ewangelii Chrystusowej. Odnowa soborowa to nie parawan, zza którego można wygłaszać niepoczytalne hasła mętnej reformy. To nie jest niekończący się dialog, za którym kryje się niechęć do pracy, wysiłku i ofiary, gadulstwo bez pogłębionej wiedzy i pozytywnego programu, duch sprzeciwu i nieposłuszeństwa.

O tych prawdach nie może zapominać również nasza inteligencja oczekująca od Kościoła odnowy. Bo odnowa w Kościele zaczyna się od naszego wnętrza.

Żądając od Kościoła postępu, pamiętajcie, że „postęp w Kościele nie oznacza nowość, ale świętość”. To nie bezpłodna, ustawiczna dyskusja, produkcja słów, gonienie za nowością, zmianą, podważanie wszystkiego, co było i jest, ale osobista świętość. A świętość zaczynamy od samego siebie. Dajcie całemu Narodowi przykład postępu we wzroście osobistej świętości, w duchu i w prawdzie, to znaczy w pokorze Chrystusowej. Pamiętajcie, że odnowę soborową wprowadza się nie tyle przez zmianę instytucji kościelnych, ile przez odnowę umysłów, serc i stylu osobistego życia. Chcecie być nauczycielami całego świata – zostańcie świętymi!

Odrobina szlachetności powinna pouczyć, że nie wolno burzyć w innych wiary, nadziei i miłości. Zamiast szarpać więzy z Bogiem i Kościołem w duszach braci gadulstwem i wątpieniem, sami powinniśmy tę więź nawiązać przez modlitwę, żal za grzechy nieprawdy, przez spowiedź, pokorne uznanie popełnionych błędów.

STACJA IX

Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Na drodze krzyżowej wspominamy trzy upadki Chrystusa. A ile ich było – któż to policzy – gdy wspinał się na górę po ostrych kamieniach stromego wzgórza Kalwaryjskiego?

Ile jest upadków w moim życiu, gdy po zboczach codziennego wysiłku wspinam się wzwyż?

Ile razy upadam, ile razy opuszczam ręce? Ile razy dochodzę do wniosku, że już się nie warto podnosić, że i tak już jestem upadłym człowiekiem, a moja pierwotna niewinność nie wróci. I tak już ludzie znają mnie i niełatwo zapomną, niełatwo odmienią sąd o mnie. Cóż więc jest wart mój wysiłek i trud?

Niejeden może wspomni: pozostały po mnie tomy, które sławy mi nie przyniosą. Najważniejszy jest ten ostatni tom – ostatnia kartka, ten finis i epilog życia. Chociażbym był jako owca zjedzony i pozostały ze mnie tylko kości, wstanę, jak te suche kości na polu Ezechielowym. Choćby wszyscy wątpili, azali ożyją te kości, usłyszę: „prorokuj, synu człowieczy, prorokuj do tych kości, albowiem ożyją, podźwigną się i żyć będą”.

Chociażbym w tej chwili miał najgorsze wyobrażenie o moich słuchaczach, chociażbyście popełnili wszystkie grzechy całego świata, o których nawet się nie wie, nic to! Bo każdy grzech, chociażby pracował w konkretnej materii, jest tylko brakiem bytu i doskonałości. Dopiero cnota jest bytem. Tyle człowiek wniesie do życia wiecznego, ile weźmie miłości ku Temu, który nie umiera.

Nie wiem, czy trzeci raz upadłeś, ale choćbyś upadł raz trzydziesty trzeci, wstań i chodź prosto!

Z przemówienia Prymasa Polski do wychowawców, wygłoszonego 18 III 1961 r.:

Z wolności, prawdy i miłości powstaje nadzieja. I Wy, Dzieci Najmilsze, wychodzicie z tego domu Bożego z nadzieją. Otucha wstąpiła w wasze dusze.

Nadzieja jest także właściwością natury ludzkiej. Nieraz mówią: to matka niezbyt mądrych. Niech sobie mówią, ale nawet ci najmądrzejsi nie uważają się za niemądrych, gdy żywią się nadzieją. My wszyscy żyjemy nadzieją, zwłaszcza w trudnym i ciężkim życiu. Małe dziecko żyje nadzieją na dzwonek w klasie, który wyrwie je z objęć profesora i uwolni od tablicy i od dwójki. A Ty masz nadzieję, Bracie Kochany, że po tych pięciu lub po siedmiu, ośmiu czy dziewięciu godzinach lekcyjnych to się skończy! Takie drobne są te nasze nadzieje, ale mają swą fantastyczną skalę.

My wszyscy mamy nadzieję. Biada narodowi, który ją stracił i już się nie żywi nadzieją. Brak nadziei to indyferentyzm! Może on być na każdym odcinku. Zaprogramowany jest dziś indyferentyzm religijny, czyli stracenie nadziei w dziedzinie religii. Ale gdy się indyferentyzm umocni w tej dziedzinie, to przejdzie na inne i człowiek stanie się doskonale obojętny na wszystko.

Nawet jednak taki człowiek, zda się doskonale obojętny na wszystko, ma jeszcze odrobinę nadziei… To się znowu wiąże z naturą człowieka. Może Was ubawi pewien przykład. Byłem kiedyś wezwany do umierającej nauczycielki. [Jej przyjaciółki] mówiły mi: już nikt do nas nie przychodzi, bo jesteśmy stare emerytki. Trzeba było ją wyspowiadać; koniecznie chciała, abym ja to zrobił. Zanosiło się na śmierć, umarła zresztą na moich rękach. Ale gdy dowiedziała się, że przyszedł ksiądz, aby ją wyspowiadać, to pierwsza rzecz; o którą poprosiła, to było: „Dajcie mi jeszcze lustereczko, no i troszkę czegoś tam…” Wyczułem, o co idzie, zaczekałem na korytarzu. Reszta nadziei, myślę sobie, niech ją pielęgnuje, co mi to szkodzi. Nie można człowiekowi odbierać żadnej nadziei, czy ona będzie na wargach ust, czy na gwiazdach niebios… To jest potężna siła, która wyrasta z natury człowieka i trzeba ją pielęgnować.

My jesteśmy Narodem zahartowanym w wyczekiwaniach i w nadziei. Nie opuszczajcie rąk – woła Prorok – wyprostujcie kolana omdlałe! [por. Iz 35,3]. Nadzieja jest znakiem rozumności. Tylko determinizm jest beznadziejny, ale chrześcijaństwo, które nie zna determinizmu absolutnego, chociaż liczy się ze względnym, zostawia zawsze nadzieję. Z nadzieją łączy się postęp, i nie masz prawdziwego postępu bez nadziei. Gdy już nie administruje się nadzieją, zostaje tylko tępy biurokratyzm.

Wyjdziecie stąd, Najmilsze Dzieci, z nadzieją i uczynicie wszystko, aby ją zachować. Wyjdziecie także ze światłem w duszy. Ewangelia, która była tu czytana, mówi odważne słowa Chrystusa: „Jam jest Światłość świata. Kto idzie za Mną, nie chodzi w ciemności”.

Na marginesie tych rozważań, przytoczyłem Wam dwa przykłady ludzi z dwóch obozów: jeden, któremu odebrano Boga, i drugi, który sam się Go dobrowolnie pozbył. Ten, który sam się pozbył Boga, jeszcze pragnął, jako zadania życiowego, wolności i prawdy, a więc tego samego, co Chrystus. I chociaż on tego nie powie – już nie powie, bo nie żyje, mam na myśli Camusa – to jednak tak mówił, jak Chrystus. A drugi człowiek, któremu odebrano Boga, snując rozważania w artykule, o którym wspomniałem na początku, powiada tak: wszystko jedno, komu dadzą paszport na Wenus i kto się tam pierwszy dostanie. Najważniejszą rzeczą jest to, jaki będzie ten człowiek, który tam pojedzie i jakie będzie jego życie wewnętrzne! Różny może być człowiek, może żyć w różnych warunkach, biegunowo sprzecznych, kształtować się w różnych środowiskach, jedno w sobie uratuje: pragnienie! Pragnienie człowieczeństwa! Pragnienie prawdy, wolności, miłości! Mniejsza z tym, jaki go będzie ustrój kształtował. Ustrój nie ma władzy nad naturą człowieka! Ustrój może zmienić ulice, wybudować fabryki i wprowadzić nowe ulepszenia w maszynach. To wszystko niech chwalebnie czyni, od tego jest, ale natury człowieka zmienić nie zdoła! Człowiek pozostanie zawsze spragniony tych samych mocy, które są w nim wszczepione.

Ten sam, wyżej wspomniany, pisarz mówi: „Cóż nauka? Znałem wybitnych naukowców, specjalistów, ale poziom ich życia równał się poziomowi jaskiniowców”. To odważne, walczyć przez całe życie o inny styl życia, a pod koniec własnego dojść do takich wniosków.

Niedawno tu, w Warszawie, w wielkiej sali zebrała się gromada młodzieży, na pograniczu pierwszych lat akademickich. Gawędzili swobodnie o swoich sprawach moralnych. Pisano o nich sprawozdania. Napisała sprawozdanie i jedna z pań. Powiada tak: Młodzież właściwie wyzbyła się wszystkiego. Bez żenady mówi o swoich przedwczesnych przeżyciach. Nie wiem – pisze ta pani – czy to jest dobrze, czy źle!! – Jaka szkoda, że ona tego nie wie!… My chyba wiemy, że najlepiej to nie jest, gdy człowiek bez żenady odsłania swoją smutną młodość… Niedawno inna z pań warszawskich ogłosiła książkę pod tytułem Młodość nie radości Dawniej inaczej się mówiło. Jaka szkoda, że i ta pani nie wie, czy to jest dobrze, czy źle, że młodzież nie ma radości, bo ją zagubiła. Komu bardziej współczuć: czy młodzieży, czy tej sprawozdawczyni i dziennikarce?

W ten sposób sam Bóg daje dowód, że nie zapomina o człowieku. Pamięta dobrze, jak go ukształtował i uformował, jakie tęsknoty i pragnienia wszczepił w jego duszę. On sam będzie się upominać o człowieka. Mogą przyjść wielkie klęski i beznadziejne lata. Zdawałoby się, że już wyjścia nie ma. Ufajcie wtedy rozumnej naturze osoby ludzkiej, bo na niej wszystko się buduje. Najważniejszą rzeczą na świecie jest człowiek. Zaświadczył o tym Bóg-Człowiek, gdy Słowo Przedwieczne ciałem się stało i mieszkało między nami.

STACJA X

Jezus z szat obnażony i żółcią napawany

Z rozważań Drogi Krzyżowej przygotowanej przez Prymasa Polski na Ogólnopolską Pielgrzymkę Akademików 28 V 1961 r.:

Chrystus przyszedł nagi na ten świat. Ojciec wszechświata i Stwórca wszechrzeczy nie wyposażył Syna swego inaczej niż każdego z nas.

Najbardziej autentyczny jest człowiek nagi. Każdy z nas chce poznać człowieka, jaki jest. Każdy z nas chce zedrzeć maskę swojego życia, całą sztuczność narzuconą przez świat, całą „szminkę”, z którą się przedstawiamy w fałszywych barwach. Człowiek autentyczny, człowiek rzeczywisty, człowiek prawdziwy – Oto Człowiek! — Ecce Homo!

Świat chce poznać Boga w całym wymiarze. Sam Bóg to ułatwia, dając Synowi wymiary ludzkie, aby Bóstwo przejawiło się przez Człowieczeństwo.

Chcemy być prawdziwi w każdym calu, w każdej myśli, pragnieniu i uczuciu. Dość mamy blagi, fałszywej propagandy i oficjalnego kłamstwa! To nas nie pozyska i nie pociągnie! Zbyt jesteśmy rozumni, abyśmy się na kłamstwie łatwo nie poznali. Dość już sztucznych wielkości! Niech się okażą wielkości autentyczne i prawdziwe!

Dlatego Jezus jest z szat zewleczony, i dlatego każdego z nas odrą z szat, aby się przekonać, jakimi jesteśmy naprawdę. Dlatego tak modni są odbrązawiacze, i dlatego badają pamiętniki i oceniają dorobek naszego życia i naszej wiedzy. Dlatego nasi uczniowie są mądrzejsi od swoich mistrzów i lepiej ich umieją krytykować; dlatego krytyka ma tak doniosłe w postępie znaczenie, i dlatego każdy, który ma prawdę, nie boi się iść na światłość i nie lęka się krytyki. Tylko słabe doktryny, konstrukcje i ustroje boją się krytyki i tłamszą wolną myśl ludzką.

Chrystus jest obnażony… Przyjrzyjcie się Chrystusowi w całym Jego wymiarze! Otwórzcie oczy na Chrystusa! Nie ma tajemnic! Pozostał autentyczny Człowiek, taki, jaki wyszedł z łona swej Matki.

I nas tak świat „urządził”. Chociażby nas do trumny przybrano w garnitur ambasadorski, poczciwa matka-ziemia, przez rdzę i proch, zabierze co swoje, a autentycznego człowieka odda Ojcu Niebieskiemu. Nagi wyszedł człowiek z łona matki i nagi wróci do Ojca [por. Hi 1,21]. Chrońmy się blagi i sztuczności, bądźmy prawdziwi i to rzetelnie prawdziwi! Bądźmy autentyczni!

Chrystus i Jego dzieje są zarazem dziejami każdego człowieka…

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Przygodziło się to Bogu, który przyodziewa cały świat. Przygodziło się to Temu, który nikogo nie potępił, każdemu powiedział: „Idź w pokoju, nie grzesz więcej”. A jednak świat nie podarował Mu jedynej szaty, całodzianej, którą otrzymał od swej Niepokalanej Matki.

Świat zdarł ją z Jezusa. Chciał ujrzeć Boga w całej prawdzie – Boga nagiego.

Świat nie chce Boga nieznanego. Tylko Grecy czcili nieznanego Boga. Świat chce znać Boga, jak Tomasz, i palce swoje włożyć w Jego bok. I ma do tego prawo. Bo to jest Bóg zbliżający się do nas, Bóg, który karmi, który żywi, który się daje spożyć, zjeść. Błogosławiony, który Bogiem żyje, który się Nim karmi, który ogląda całą Jego nagą Prawdę.

Odsłonił ci się Bóg, a ty chciałbyś przejść przez życie nie obnażony?

Chciałbyś ukryć twoje prywatne sprawy? Nie masz prywatnego życia. Twoje najbardziej osobiste sprawy są własnością wspólną, społeczną i przynoszą społeczeństwu dobro lub zło: zależy to od tego, co ukrywasz i czym jesteś. Świat chce poznać całą, nawet bolesną prawdę twoją. Po twoim życiu, jak po życiu ludzi, które w historii literatury studiujesz, będą wydobywać okruchy pozostałe po tobie, będą badać i zbierać listy, notatki, zapiski. Niekiedy są one tak straszne, że nawet najbardziej cyniczni ludzie mówią: – Nie, nie godzi się tego publikować, nie godzi się tego drukować; to już stanowczo za dużo. Nie myśleliśmy, że aż tak wygląda jego prawda.

Oby się to nie powtórzyło za kilka, czy kilkanaście lat, na mnie. Oby nie wstydzono się obnażyć mnie aż do końca. Oby w życiu moim nie było nic takiego, czego ludzie baliby się dotknąć, obnażyć i odsłonić. Niech poznają całą moją prawdę. By ta prawda była jednak pożywna, niechże i praca moja nad jej kształtowaniem będzie rzetelna, by w przyszłości ludzie nie musieli się wstydzić, odsłaniając jej nagość.

STACJA XI

Jezus do krzyża przybity

Z rozważań Drogi Krzyżowej dla pracowników pióra, przygotowanych przez Prymasa Polski w 1959 r.:

Patrzymy na krzyż: „Ecce Homo!” Oto Człowiek przybity do krzyża, niejako pozbawiony swej woli. Jego dłonie już są unieruchomione, chociaż błogosławiły… Jego nogi już nie mogą przebiegać ziemi, chociaż dążyły zawsze do przepowiadania Ewangelii pokoju. Pozostaje Mu tylko jedno: patrzeć w niebo, poddać się twardemu prawu drzewa, materii.

Jakże ten obraz milczeniem swoim przemawia! Oto Człowiek wywyższony na krzyżu, wyniesiony na ołtarze, postawiony przed oczyma ludzkości! Obraz Człowieka na krzyżu, na szczytach wieży kościelnej, to wywyższenie człowieczeństwa! Nie jest to tylko wywyższenie Krzyża świętego, ale wywyższenie Człowieka. Przed obliczem współczesnego człowieka, który w krematoriach zamieniał brata swego na nawóz sztuczny, musi stanąć obraz wywyższonego Człowieka. W obliczu świata, który zaprowadza na nowo niewolnictwo umysłu, woli i serca, oraz niewolnictwo społeczne, musi stanąć człowiek, który jest najważniejszą pozycją w świecie. Nie technika, nie maszyna, nie kombinaty – bo to są tylko dzieła człowieka – ale ponad to wszystko ważniejszy jest on sam, ich twórca, człowiek.

O tyle człowiek tworzy technikę i kulturę, o ile będzie ponad to wszystko wywyższony i nie stanie się niewolnikiem rzeczy. Istnieje prymat osoby przed rzeczą.

Współcześnie krzyż jest wybitnie aktualny. Przypomina wysoką godność człowieka: Ja, gdy będę wywyższony od ziemi – mówi Chrystus – wszystkich pociągnę ku sobie [por. J 12,32],

Niech Was krzyż nie zraża, niech nie dotyka waszego estetyzmu. Krzyż jest sztandarem społecznym! Krzyż jest programem i awangardą wywyższenia człowieka! Krzyż jest zawsze postępowy, i tylko krzyż jest postępowy, bo pokazuje nam obraz wywyższenia człowieka – Exaltatio Hominis!...

Z przemówienia Prymasa Polski do pisarzy i literatów Warszawy, wygłoszonego 28 III 1981 r.:

(…) Jesteśmy przyzwyczajeni w tej „krainie krzyżów” do dźwigania krzyża. Nie jest dla nas rzecz nowa. Jesteśmy zahartowani. W tej chwili wydaje nam się, że ten krzyż na nowo wyrasta na horyzoncie polskiego nieba.

Krzyż ma liczne wymiary. Dźwiganie go jest nieodłącznym udziałem narodu, rodziny, osoby ludzkiej, łączy się z przeróżnymi zadaniami społecznymi, zawodowymi i politycznymi na wszystkich szczeblach naszego życia. Ale to, co jest najważniejsze, co jest szkołą dźwigania krzyża, to przede wszystkim dźwiganie krzyża godności człowieka. Jest to zagadnienie ogromnej wagi. Ten krzyż wiąże się przede wszystkim z naszą osobowością, z naszym rozumem, wolą i sercem, z bogactwem uczuć, jakimi obdarzył nas Ojciec niebieski, który stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje.

Dlatego pierwszym warunkiem dźwigania krzyża osobistego i społecznego, krzyża każdego obywatela, ojca, matki czy dziecka, a nawet krzyża politycznego i kultury narodowej – jest zaufanie do człowieka, bo nosi on w sobie wysoką godność istoty obarczonej krzyżem.

Zaufanie do człowieka leży u podstaw wszelkiego ładu: społecznego, rodzinnego, narodowego i politycznego. Nie ma zdrowej kultury narodowej, nie ma ładu moralnego ani zdrowej polityki bez zaufania do człowieka. Człowiek jest bowiem owocem miłości Boga. A ponieważ każdy z nas jest owocem tej miłości i dotychczas nie znaleziono innego rodowodu dla naszego człowieczeństwa, dlatego poprzez tę godność osoby ludzkiej wszyscy jesteśmy niejako spokrewnieni w Bogu samym, który jest miłością. To jest źródło zaufania do człowieka. Ile społeczeństwo, naród i państwo ma zaufania do Boga, tyle też ma szacunku dla człowieka. Im więcej naród w swej kulturze czy państwo w swojej polityce ma zaufania do Boga, tym pewniej i bezpieczniej ujawnia się to w miłości społecznej.

Tak trudno jest niekiedy uwierzyć w nasze pokrewieństwo z Bogiem i we wzajemne pokrewieństwo ludzi w Bogu. A jednak układy społeczne, kulturalne i polityczne na pewno inaczej by wyglądały, gdybyśmy we wszystkich płaszczyznach naszego życia stale mieli tę świadomość, że jesteśmy spokrewnieni z Bogiem.

To jest wielki krzyż, który dźwigamy na sobie. Łączy się z nim olbrzymia odpowiedzialność, która zobowiązuje i nas, i społeczeństwo. Możemy doczekać się wyroku, ale najbardziej zbawienny i zaszczytny dla nas jest ten, który ongiś usłyszał Jezus Chrystus od Piłata na Litostrotos: Oto Człowiek! – Ecce Homo.

(…) Z tym wiąże się krzyż prawdy, dźwigania prawdy i odpowiedzialności za prawdę. Zwłaszcza że wysoka godność człowieka jest ubogacona prawdą ewangeliczną, której świat dać w pełni nie może, choćby się do niej nieustannie wyry wał. Każdy czuje na sobie, że nawet z najwspanialszych prawd, do których doszedł, nie jest jeszcze zadowolony i nieustannie szuka. Prawdziwie, niespokojne jest serce człowieka, dopokąd nie spocznie w Panu. Naukowiec, który postawił z ulgą swoją nową książkę na półce i dołączył ją do ciężkiego dorobku życia, też nie jest z tego zadowolony, bo on stawia sobie wymagania jeszcze wyższe, gdyż prawda jest tak głęboka jak miłość, dobro, jak byt nieśmiertelny.

(…)

Wszystko to wymaga zaufania do krzyża, do trudu i cierpienia, ale z tym łączy się dźwiganie odpowiedzialności osobistej za nasze własne życie, za życie naszej rodziny, otoczenia, środowiska, w którym żyjemy i pracujemy – szkoły, biura, urzędu czy instytucji.

Dzisiaj nieustannie przerzuca się odpowiedzialność na społeczeństwo, naród, państwo, na układy społeczno-polityczne. Wszyscy są winni. Widzimy winowajców wokół siebie, tylko „ja jestem niewinny”. Pisałem o tym w liście pasterskim do stolicy na początku wielkiego postu. Jest w tym bowiem olbrzymia niesprawiedliwość. Jeżeli będziemy zajmowali się tylko wyrokowaniem, a nie odnową naszego życia osobistego, popełnimy ciężki błąd i pogłębimy schorzenia naszego społeczeństwa. Nie przerzucajmy odpowiedzialności na innych! I w nasze życie osobiste wdarło się mnóstwo zniekształceń moralnych, duchowych, może nawet w zakresie kultury, teatru, filmu, książki. Olbrzymia rzesza ludzi jest obciążona odpowiedzialnością za stan, w jakim się obecnie znajdujemy. To nie jest tylko problem polityczny, chociaż jest on ważki i doniosły. Wiemy, że ci „potężni” ponoszą najcięższą odpowiedzialność. Ale też w należytej proporcji odpowiedzialność ta jest „kolektywna” jak i ustrój jest kolektywny. Musimy więc dobrze zbadać nasze sumienie, w czym my zawiniliśmy.

O tym trzeba pamiętać oprócz stawiania wymagań i postulatów, które bardzo często popiera się ostatecznymi i najbardziej ciężkimi akcentami – godziwymi, ale nie proporcjonalnymi do szkód, które przynoszą. Należałoby też ocenić proporcję tego środka jako leku, aby użyty w walce z chorobą nie stał się przyczyną jej pogłębienia. Stąd nakaz walki – krzyż walki z wadami osobistymi, rodzinnymi, narodowymi.

STACJA XI

Z rozważań Drogi Krzyżowej przygotowanej przez Prymasa Polski na Ogólnopolską Pielgrzymkę Akademików 28 V 1961 r.:

W ręce Twoje, Ojcze, oddaję ducha mego”. Chociaż materia skrępowała ciało Chrystusa, niezdolna była skrępować Jego ducha. Duch się wyzwolił, bo nie ma takiej siły, która zdolna byłaby go skrępować. Można uwięzić ciało, ale żadna siła nie zdoła uwięzić ducha.

Z dziejów naszego Narodu wiemy, że najwięksi mistrzowie pióra, pisarze i myśliciele, często wyzwalali swego ducha dopiero wtedy, gdy było uwięzione ich ciało. Nie masz siły na ducha ludzkiego! Krzyż zatrzymuje ciało, ale duch idzie wyżej – do Ojca…

Krzyż – to jest ten świat, a duch – to jest tamten świat. To jest perspektywa olbrzymich możliwości człowieka. Człowiek ma nieograniczone możliwości. Krzyż ma swoje czoło i kończy się, ale duch nie jest w stanie zatrzymać się nigdy, przy żadnym szczycie tej ziemi – wszystko przerasta! Dlatego człowiek wszystko przerasta, co jest na ziemi. Nie ma największej nawet potęgi, która by się nie skończyła na ziemi. Tylko człowiek się nie kończy.

Obraz Chrystusa oddającego z krzyża, z bryły materii, ducha swego w ręce Ojca, jest obrazem Człowieka wyzwolonego z doczesności, aby zwyciężać przez wieczność. „Będę śmiercią twoją, o śmierci, będę twoim śmiertelnym ciosem!”

Z przemówienia Prymasa Polski po beatyfikacji ojca Maksymiliana Kolbego w Rzymie, wygłoszonego 18 X 1971 r.: 

Właściwie, to ojciec Maksymilian Maria Kolbe wśród zmagających się potęg świata wygrał wojnę! Wtedy, gdy zmagały się potężne moce, nie dające się ogarnąć ani powstrzymać, gdy do głosu doszła nienawiść, której nie można było przezwyciężyć większą jeszcze nienawiścią – bo zda się, że większej już być nie mogło! – pozostał jeden wybór: nienawiść przezwyciężyć większą jeszcze miłością. Taki właśnie środek zwycięstwa wybrał nasz rodak – ojciec Maksymilian Maria. Wobec tego przykładu zatrzymały się niejako potęgi nienawiści, zdumione tak wielką miłością. Zwycięstwo ojca Maksymiliana Marii ma dwa wymiary: wymiar osobisty i wymiar ogólnoludzki.

W wymiarze osobistym oglądamy owoc życia człowieka oddanego służbie Bożej, kapłana polskiego, rodaka ze Zduńskiej Woli koło miasta Łodzi, który pracował dla chwały Bożej w wielu miastach – że wspomnimy Kraków, Grodno, Warszawę i Niepokalanów. Wszędzie docierał pełnym miłości sercem przez swojego „Rycerza Niepokalanej”. Możemy powiedzieć, że dojrzewał w promieniach miłości ku Matce Najświętszej. Postawił wszystko na Maryję i Jej zaufał bez granic. Wierzył, że chociażby Ona stała pod krzyżem, na którym umiera Jej Syn, jeszcze warto Jej ufać, bo Matka Życia na pewno mocami Bożymi przezwycięży śmierć; Matka Pięknej Miłości przezwycięży nienawiść; Służebnica Pańska przezwycięży pychę; Najpokorniejsza – wyniosłość; Niepokalana – wszelki rozkład i nieład moralny. Naśladując Niepokalaną wiedział, że przygotowuje swój naród na najwspanialszą drogę: ze Służebnicą Pańską do Chrystusa, a za Chrystusem – do Ojca niebieskiego.

Wczoraj w obliczu ludów i narodów Ojciec święty Paweł VI podniósł ubogiego z prochów i pyłów krematoryjnych, i z książętami na ławie posadził w królestwie Bożym. Oddano mu najwyższą cześć. Rozważmy, że mocarze, którzy zmagali się w tej potwornej wojnie, poszli w niepamięć albo przeszli do dziejów z najstraszliwszą, zaszarganą opinią. Natomiast Kościół Boży wydobył z niepamięci człowieka i ukazał jego wspaniałą chwałę w obliczu ludów i narodów. Dlatego możemy śmiało powiedzieć, że wojnę światową wygrał ojciec Maksymilian Maria Kolbe i to w imię Niepokalanej, Zwycięskiego Rycerza Boga, który pragnie przez maluczkich i pokornych okazać na ziemi moc swoją.

Ale istnieje jeszcze drugi wymiar tego niebywałego zwycięstwa – ogólnoludzki. Ujawnia się on w tym, że ludzie zaufali różnym mocom: stali, tankom, samolotom, niezliczonym armiom – tymczasem czego innego trzeba, aby świat odzyskał pokój i jedność. I właśnie to „coś innego” okazuje się dzisiaj. Jeżeli z szeregów postaci wydobywanych z niepamięci na czoło wysuwa się ojciec Maksymilian Maria, to staje się on znakiem czasu, wymownym dla dziejów, które są przed nami. A przed nami, wbrew opiniom pesymistów, jest Boża potęga miłości, która nie umiera. Dlatego wczoraj w bazylice Piotrowej Ojciec święty ukazał ludom i narodom miłość, która nie umiera i wszystko zwycięża. Takiej miłości kazał zaufać. Została ukazana światu moc niedoceniona – a jedynie zwycięska, w imię której ludy i narody mają układać swoje życie i współżycie.

Od wczoraj mamy najnowszy przykład i najwspanialszy wzór: ubogiego franciszkańskiego zakonnika. Zda się, że to mały Dawid, zmagający się z potężnym Goliatem. Goliat zaufał mieczowi i zbroi, a Dawid wybrał pięć jaśniuteńkich kamyczków z potoku i w imię Pana Zastępów wyszedł na spotkanie zbrojnej machiny. I zwyciężył! Tak właśnie w Oświęcimiu na kamiennej posadzce bunkra głodowego, zwyciężył ojciec Maksymilian Maria. W dziejach naszych powtarza się przedziwny schemat, w którym krzyżujące się moce dają pierwszeństwo większej nad wszystko miłości. Dlatego ojciec Maksymilian Maria zwyciężył nie tylko w wymiarze osobistym, ale także w wymiarze światowym.

Stał się znakiem dla ludów i narodów, jaką drogę mają wybrać, aby w świecie całym zapanował pokój Boży, sprawiedliwość, miłość, jedność między ludami i narodami.

Wzór rycerza Niepokalanej odtwarzamy dzisiaj w swojej pracy, polscy biskupi, gdy zbieramy się na Jasnej Górze i raz po raz składamy nasze Śluby Jasnogórskie; gdy nazywamy się niewolnikami miłości macierzyńskiej Maryi; gdy stajemy się Jej pomocnikami; gdy oddajemy Maryi, Matce Kościoła Kościół w Polsce, a ostatnio – Kościół powszechny i cały świat; gdy zapraszamy – jak teraz na synodzie – wszystkie episkopaty świata, aby również zaufały Matce Kościoła i Matce Pięknej Miłości, oddając Jej swoje kraje i całą rodzinę ludzką, bo światu potrzeba miłującego macierzyństwa. Tego macierzyństwa, któremu Ojciec niebieski powierzył swojego Syna, które wierne było Bogu: Człowiekowi w Nazaret, w Betlejem, na Kalwarii i w Wieczerniku Zielonych Świątek, i które wierne jest dzisiaj w misterium Chrystusa i Kościoła.

Umiłowani rodacy-pielgrzymi! Weźcie do serca tych kilka myśli, które prymas Polski wypowiada imieniem Episkopatu Polski i własnym. Wracając do waszych szlachetnych prac i zadań, gdziekolwiek na globie je pełnicie, pamiętajcie, że ponad wszystko, czego człowiek może dokonać na tym świecie – większa jest miłość! Amen.

STACJA XIII

Jezus z krzyża zdjęty i w ramionach swej Matki

Z rozważań Drogi Krzyżowej przygotowanej przez Prymasa Polski na Ogólnopolską Pielgrzymkę Akademików 28 V 1961 r.:

Skończyła się droga krzyżowa… Jezus wraca na łono Matki. Już tam kiedyś był… Ojciec Niebieski Go tam złożył. Matka oddała Go światu, świat postąpił z Nim jak chciał, ale musiał oddać Go Matce, a Matka odda Ojcu.

Takie są i nasze dzieje. Wyszliśmy także z łona matki. Matka oddała nas światu, a świat obchodzi się z nami, jak tylko chce… Oddaje nas na krzyż… Szczęście, że z krzyża droga jest tylko w ramiona Matki Chrystusowej, a z Jej ramion – do Ojca! Do niezmąconego życia w Bogu!

Z przemówienia Prymasa Polski wygłoszonego podczas I Ogólnopolskiego Kongresu Królowej Polski 15 VIII 1960 r.:

Ukazała się na świecie nowa Pomoc dana nowemu Adamowi, Jezusowi Chrystusowi, w dziele Odkupienia świata i w dziele ponownego Życia. Jak ongiś pierwszemu ojcu życia przyrodzonego Bóg dał pomoc w Ewie, tak nowemu Adamowi – Jezusowi Chrystusowi, dana była nowa Pomoc – Maryja. Ona będzie z Nim w Betlejem i w Nazaret, w Jego pracy apostolskiej, a szczególnie na Kalwarii. Dziś, w przepięknym Introicie do Mszy o Wniebowzięciu, śpiewamy o tej Pomocy: „Znak wielki ukazał się na niebie, Niewiasta obleczona w słońce”.

Oto jest, Najmilsi, wielki plan Boży. Ale w swych olbrzymich wymiarach rzutuje on na codzienne, zwykłe życie ludzkie.

Tak jak w planach Bożego działania na dzieci swoje, tak też i w planach Bożego działania na życie Narodu spotykamy się z podobną pomocą. Wystarczy, gdy przewracając bogate karty dziejów naszej Ojczyzny przytoczę tylko jeden fakt, chociaż można by ich przytoczyć bardzo wiele. Jeden jednak wystarczy jako tło, aby zrozumieć, jak Bóg objawia swą pomoc w dziejach naszego Narodu przez Dziewicę Wspomożycielkę – Virgo Auxiliatrix. Przypomnijmy sobie doniosłą dla tego świętego miejsca datę – rok 1382. Jasna Góra otrzymuje wtedy obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. To jest jak gdyby wskazanie: „Znak wielki ukazał się na niebie…”

Oto jedno zdarzenie. A w dwa lata później, drugie. Na królewskim tronie w piastowskim Krakowie zasiada koronowane dziewczę, królowa Polski, Jadwiga. Młoda królowa zaraz podąża na Jasną Górę, gdzie zostało po niej wiele pamiątek. I oto rozmowa: Dziewica Wspomożycielka, Królowa nieba i ziemi, Jasnogórska Pani, rozmawia z królową Polski. Spotkały się tu dwie dziewczęce postacie i prowadziły rozmowę. O czym mówiły? Może o ofierze serca Jadwigi na rzecz Kościoła, aby oddać Chrystusowi pogańską Litwę? A może o tym, jak wspomagać chrześcijański Naród polski?

Wynik tej rozmowy był wspaniały, bo oto Kościół zyskał pogańską Litwę, zdobytą ofiarnym sercem Jadwigi, działającym na wzór ofiarnego Serca Dziewczęcia w Nazaret. I państwo polskie zyskało wiele, bo przecież w kilka lat później nastąpiło zwycięstwo pod Grunwaldem, gdzie rycerstwo szło do boju śpiewając: „Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryja”. Kmiece szeregi ruszały do ataku na nieprzyjaciela, znaczącego się zhańbionym krzyżem, odmawiając i skandując sobie w takt: Zdrowaś Maryja, łaski pełna, Pan z Tobą”, jak barwnie opisuje Sienkiewicz w „Krzyżakach”. To jest przykład działania Królowej Narodu polskiego; Maryi, na dziewczęce serce królowej Jadwigi. To jest zarazem jak gdyby jakiś szablon działania, albowiem powtórzy się on później wielokrotnie.

Stąd wniosek: Dziewica Wspomożycielka, Pani Jasnogórska pracuje z Jasnej Góry na rzecz Kościoła świętego w Polsce i na rzecz świętej naszej Matki – Polski, ochrzczonej Ojczyzny.

Pragnąłbym w dalszym toku myślowym utrzymać się przy tym związku i przedziwnej jedności działania Maryi na Kościół i Naród. Ale pozwólcie, Najmilsze Dzieci, że dla podkreślenia jakie znaczenie ma dziś Jasna Góra i Dziewica Wspomożycielka dla naszego obecnego życia, nieco te dwa nurty: Kościół i Naród, wyodrębnię. Nie po to, by dzielić – bo co Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączyć – ale aby jaśniej przedstawić tę myśl.

(…)

Gdy zbliżała się ta wielka chwila, szukaliśmy wodza. Wódz musi być taki, by działał na wszystkie serca, by posłuszne mu były wszystkie wole, by wrażliwy był i budził najlepsze uczucia. Nie znaleźliśmy w tej rozległej ziemi polskiej wspanialszej siły i obszerniejszego serca jak Serce Matki naszej Jasnogórskiej. Dlatego zebrała się tutaj, u stóp Jej tronu, w 1956 roku, wielka rzesza ludu i ślubowała wierność Bogu, Krzyżowi, Ewangelii Chrystusowej, Kościołowi i jego pasterzom, obronę życia duszy i ciała, pracę nad dochowaniem wierności łasce uświęcającej. To jest wielki, obszerny program, z pomocą którego Maryja prowadzi nas dziś znowu do Chrystusa i wszystkim szepce, jak ongiś sługom w Kanie: „Cokolwiek wam każe (mój Syn), czyńcie!”

Słowa ślubowań padły z Jasnej Góry i dlatego ożywiły cały Naród, tak wrażliwy na dobre oczy i głos swej dwakroć zranionej Matki.

Na progu Tysiąclecia, w tej godzinie sumień, Ona budzi sumienia chrześcijańskie w Ojczyźnie naszej. Przychodzą do Niej na Jasną Górę rodzice, przychodzą matki, a Maryja im mówi: Oddawajcie Ojcu Niebieskiemu dane Wam dzieci Boże!

Przychodzą mężowie i słyszą od Niej słowa: „Cokolwiek Bóg złączył, człowiek niech się nie waży rozłączyć”.

Przychodzą do Niej dziewczęta. W Jej czystym wzorze widzą, jak mają się szanować, pielęgnując czyste serce i skromność dziewczęcą, najwspanialszy skarb swej duszy.

Przychodzą do Niej młodzieńcy i uczą się w duchu łagodności i cichości, jak mają przede wszystkim siebie mężnie zwyciężać.

Przychodzą wychowawcy i nauczyciele i słyszą od Niej napomnienie: „Dopuśćcie dziatkom przyjść do Mnie, a nie zabraniajcie im, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie”. Maryja staje na progu sumienia wychowawców i nauczycieli Narodu. Ostrzega ich, że lepiej byłoby kamień młyński zawiesić gorszycielom i pogrążyć ich w odmęcie morskim, aniżeli dopuścić, by ktokolwiek stanął na przeszkodzie dzieciom polskim w drodze do Boga i do Chrystusa. My sami mówiliśmy do nich z Jasnogórskich wałów: „Nauczycielu dobry”; przypominaliśmy im, że mają szanować dziecięce dusze, że nie wolno im nic podejmować i czynić przeciwko prawu Boga w duszy. (…)

Królowa Jasnogórska budzi też sumienia lekarzy i wszystkich pracowników służby zdrowia; tym, którzy powołani są do obrony życia ciała, nieustannie mówi: nie zabijaj! nie zabijaj! nie zabijaj!

(…) Maryja sama o sobie śpiewała w swym najwspanialszym kantyku: „Odtąd błogosławioną zwać Mnie będą wszystkie narody”. Wobec tego wolno i nam wierzyć, że Naród nasz – jako grupa żyjąca na ziemi danej nam przez Opatrzność, mówiąca językiem polskim i związana pokrewieństwem ducha, dziejów, historii, kultury, literatury i sztuki polskiej – ma prawo liczyć, że Maryja jest szczególną Wspomożycielką nie tylko dla Kościoła w Polsce, ale i dla Narodu.

Jest Ona z nami od początku. Jest od pierwszej chwili, gdy na polskiej ziemi stanął krzyż Chrystusowy. Panna wierna i Współodkupicielka chętnie stoi pod krzyżem.

Gdy krzyż wszczepił się w łono ziemi polskiej, widzimy zaraz Maryję. Była przy Chrzcie polskim, była pod Grunwaldem, gdzie rycerze śpiewali „Bogurodzica Dziewica!” Była w Jasnogórskim „potopie”, podczas którego okazała się Dziewicą niezwyciężoną. Była pod Wiedniem, bo przecież Jan III, pokrzepiony Eucharystią, z Jasnej Góry wyruszył na południe, aby jako tarcza niezwyciężona Poloniae semper fidelis stanąć przeciwko watahom pogańskim, które zmierzały do serca Europy. Była i jest z nami zawsze i wszędzie!

Jest Matką życia Narodu. Jest Matką kołysek. Wiecie to dobrze, Matki i Ojcowie; bo nad łóżkami rodzącej się Polski najczęściej widzieć można wizerunek Pani Jasnogórskiej. Zapytajcie ojców Paulinów, ile małżeństw wiąże się tutaj pod Jej opieką, ile rodziców przynosi tu swoje dzieci. To jest Matka polskich kołysek!

To także Matka polskich ołtarzy, bo nasze matki, biorąc z kołysek dzieci narodzone w cierpieniu i krwi, przynoszą je przed ołtarze i składają w dłonie Najlepszej Matki, aby błogosławiła owoc ich żywota. Dzięki temu Naród jest silny, bo Matka Chrystusowa mówi wszystkim matkom polskim, że mają być matkami życia, a nie śmierci.

W rodzinach polskich Matka Najświętsza wychowuje serca matek. Ona je uczy delikatności, poświęcenia i ofiary. Ona zgina twarde kolana naszych ojców, mężów i synów i uczy ich chrześcijańskiego stylu życiowego przypominając, że w Kościele Bożym nie ma tak zwanego prawa mocnej płci; w porządku Bożym są jednakowe prawa dla kobiet i dla mężczyzn. Mężczyzna i kobieta wspólnie mają czynić sobie ziemię poddaną, wspólnie za nią odpowiadają, wspólnie stają ze swoim sumieniem przed prawem Bożym i wspólnie będą kiedyś sądzeni i nagradzani. Dlatego też, Najmilsi, rodziny pozostające pod opieką Pani Jasnogórskiej, w czwartym roku Wielkiej Nowenny szczególnie wiele od Niej otrzymują.

Maryja wyniesiona na ołtarze przez Kościół Chrystusowy, patrząca ze wszystkich niemal ołtarzy w nasze twarze, oczy, serca i sumienia, uczy nas przedziwnej delikatności i szacunku dla naszych matek i sióstr. Ten szacunek jest podstawą ładu i prawdziwego postępu. Prawdziwy bowiem postęp Narodu wiąże się zawsze ze czcią dla polskiej kobiety, zwłaszcza wtedy, gdy ona sama umie się szanować.

STACJA XIV

Z rozważań Drogi Krzyżowej przygotowanej przez Prymasa Polski na Ogólnopolską Pielgrzymkę Akademików 28 V 1961 r.:

W pokoju śpię i spoczywam!… – Jakże błogosławiony to widok, pełen błogiego pokoju! Świat zrobił z Chrystusem, co chciał, i nareszcie… poszedł. Przestał Go dręczyć, zostawił Go w świętym spokoju! Odpłynęła cała rozkrzyczana rzesza, która na Kalwarii pastwiła się nad Synem Człowieczym. Odpłynęli rzekomi przyjaciele, którzy stali z daleka… Zostali tylko ci, którzy w ciszy głębokiej trwali pod krzyżem do końca, jedynie wierni… Garsteczka! Matka i parę niewiast.

Postawili straże. Ale cóż straże?! Niezdolne są już zmącić niezmąconego spokoju Króla Pokoju, który nareszcie spoczywa… Nie przywalą kamieniem Życia, nie uśmiercą Boga Żywego.

I my kiedyś spoczniemy w Panu. Odpłynie świat… Już nas nie będą upominać, już nie będą o nas zabiegać. Nie będziemy na nic światu potrzebni. Wykreślą nas z ksiąg rejestracji, nie będą nas w statystykach obliczać – bo świat nic więcej nie może. I oto Ojciec nasz, który jest Ojcem żywych, a nie umarłych, Bóg życia, a nie śmierci, On dojdzie do głosu. Wszak życie nasze tylko się odmienia, ale nie ustaje – zapewnia nas Kościół w Prefacji żałobnej.

Gdy świat nie ma już nic do zrobienia, wtedy tylko Kościół myśli o naszym wywyższeniu. Ustawia nas wysoko, na podniesieniu, w świątyni. Przychodzą kapłani i hołd oddają resztkom śmiertelnym człowieka. Dymy kadzideł świadczą o jego boskim charakterze. Do głosu znowu dochodzi mój Bóg i Ojciec. On bierze mnie na ramiona: Dziecię moje, co z tobą zrobił świat, na twojej drodze krzyżowej? „Pójdź do Mnie, sługo dobry i wiemy. Iżeś nad małym był wierny, nad wielkimi rzeczami cię postanowię; przyjdź do wesela Pana swego”.

To jest dopiero optymizm! To jest prawdziwy awans społeczny! To są spełnione szlachetne ambicje – non omnis moriar! Warto żyć! Warto walczyć! Warto zwyciężać. Krzyż nie jest celem życia – jest tylko środkiem; śmierć nie jest tragedią – jest tylko przeprawą. Rozpoczyna się nowe, Boże… życie!

Dzieci Boga Żywego biorą, w spuściźnie po Najlepszym Ojcu, trwałe i wieczne życie. Okrutny byłby Bóg, gdyby sam sobie zabezpieczył życie wieczne, a nam wyznaczył tylko jego chwilę. On nie jest Bogiem umarłych, ale żywych! Powstaną kości i żyć będą!

Z ambicją wiecznego życia wyjdziecie stąd, Dzieci Moje Najlepsze, z kolebki Matki życia, aby rodzić się do nowego, wciąż nowego, nieprzemijającego… życia.

Z przemówienia Prymasa Polski wygłoszonego do sióstr zakonnych w Wielką Sobotę 1 IV 1961 r.:

(…) Chrystus trwa. I Jego krzyż trwa. Może biurokracja tego świata ułożyć cały skomplikowany system uśmiercania Chrystusa. Mogą być instrukcje dawane Żydom: Idźcie i pilnujcie grobu, jak tylko umiecie [por. Mt 27,65] –że biurokracja położyć pieczęci na kamienie grobowe. Może też ustawić żołnierzy, których się da łatwo przekupić, jak sobie podżartowuje dziś w lekcjach brewiarzowych święty Augustyn o tych „śpiących świadkach”. Może uczynić wszystko, by wyśpiewać hymn swej radości: umarł prawdziwie, niemniej jednak pieczęcie opadną, ci płatni stróże grobu uciekną i zmilkną, te wszystkie instrukcje, wskazania, rozporządzenia, jak trzeba pilnować grobu Boga, staną się śmieciem, a Chrystus heri et hodie, Ojciec przyszłego wieku.

Ile razy myśmy to już przeżywali i na osobie Chrystusa, i na osobie Kościoła który jest żyjącym Chrystusem, i w dziejach duszy każdego niemal z nas. I to mija. A Chrystus jest zawsze Principium et Finis. On jest Początkiem dziejów. On jest Początkiem radości, łaski, miłości, prawdy, życia. On jest Królem, cui omnia vivunt, i On jest Kresem, zwłaszcza nienawiści, zwłaszcza śmierci, wszystkiego, co z nienawiści powstaje.

(…) W Wielki Piątek zaledwie wyśpiewaliśmy na chwałę krzyża Venite adoremus – poczuliśmy, że nam lżej; bo wystarczy pogodzić się z krzyżem, aby już było lżej. I nie trzeba nawet czekać, aż ten krzyż zdejmą z naszych barków. Wystarczy, że się z nim pogodziliśmy. Już jest lżej. Miłości zawsze jest pilno. I dlatego też Chrystus kładzie kres naszej niedoli rychlej, aniżeli byśmy się tego spodziewali. On jest zawsze Alfą i Omegą dziejów. Od Niego się zaczyna i w Nim znów się wszystko kończy. Jak cudownie Kościół mówi: „Do Niego należą i czasy, i wieki”. Wszystko przemija, a Ojciec przyszłego wieku trwa. Ta świadomość niezniszczalnego trwania Boga, który nie umiera, jest dla nas [wielką] radością. Wiara daje nam taką radość, że sami wołamy: „Ipsi gloria et imperium” – Jemu się należy cześć, chwała i władztwo. Poddajemy się osobiście temu władztwu Chrystusa i wołamy z Kościołem, ażeby to władztwo było „per aeternitatis saecula”, ażeby te czasy, które mijają, wiązały się z tymi czasami, które nie mijają, które trwają wiecznie.

(…) Wielka Sobota to dzień kobiet katolickich. Bo gdy wszystko zmęczyło się, ustało, one nadal były czynne. Obok krzyża stały niewiasty galilejskie, które przyszły z Chrystusem do Jerozolimy, chodziły za Nim i za uczniami, Usługiwały ich i dotrwały. A teraz czekały na sposobność do nowej posługi. Bo zdejmą Chrystusowe ciało z krzyża i trzeba będzie kobiecych dobrych dłoni, żeby ciało przygotować na pogrzeb tak, jak to zaczęła już niewiasta w domu Szymona. Stała też i Maryja, ta Królowa soboty, do dziś czczona w Kościele – Sanctae anae in Sabbato – Ta, która przed chwilą została Matką nie tylko Jana, ale i Matką nas wszystkich [por. J 19,26-27], zasłużyła sobie na Kalwarii na szczególny tytuł, by cześć Jej oddawać właśnie w sobotę. Ona, Matka życia, została przy życiu po to, by narodzone z boku Chrystusowego niemowlę – Kościół święty – wziąć w swoje ramiona i zaraz od początku je karmić swą macierzyńską piersią. Umarł Jezus Chrystus, zostawił po sobie niemowlę – Kościół święty, ale nie zostawił go bez macierzyńskich piersi Maryi. Ona go wzięła, Ona go pielęgnowała, aż wrócił z wyprawy do otchłani, aż wrócił z meldunku, który składał w niebie Ojcu: „Wykonało się” [J 19,30], i sam wszedł w Mistyczne swe Ciało i sprawia, że ono odtąd aż do dziś rośnie i działa, i pracuje, aby uzupełniać to, czego nie dostawa męce Chrystusowej [por. Kol 1,24]. A więc to jest dzień Maryi. To jest dzień kobiet, dzień katolickich kobiet. Szczególniej zapada on głęboko w wasze dusze, kobiet tak podobnych przecież stylem swego życia do tych, które czekały spokojnie na Kalwarii. Więcej o tym mówić nie będę, bo mówiłem przed rokiem, a „mądrej głowie dość po słowie”.

Natomiast, Dzieci Najmilsze, chciałbym pójść jeden krok naprzód. Właśnie w imię tych samych stwierdzeń, które przed rokiem uczyniliśmy, a które teraz sobie przypominamy, mamy podjąć wielką pracę, ażeby tej Matce, której Ojciec Niebieski oddał swego Syna w dniu Zwiastowania, ażeby tej Matce, której Syn oddał Jana i swój Kościół, ażeby tej Matce wszystko oddać i w ten sposób iść po szlakach myśli Boga Ojca i Boga Syna. [Pragniemy] wszystko Jej oddać, bo wiemy, że Maryja jest najwytrwalsza w trudnych chwilach. Skoro wytrwała na Kalwarii do końca i umiała przy sobie skupić wszystkie bliskie Jezusowi niewiasty, umiała tak skutecznie podziałać na nie, że wytrwały, chociaż nie wszyscy Apostołowie wytrwali na Kalwarii, to widocznie ma jakąś przedziwną moc ta Virgo potens, widocznie ma jakąś szczególną łaskę daną Jej przez Trójcę Świętą dla Kościoła walczącego, że właśnie Ona wypełnia zadania na trudne chwile.

Zapewne, Kościół od chwili zwycięstwa Chrystusa jest już Kościołem triumfującym, chociaż walczy, i mówimy o Nim, że na tej ziemi jest walczący, jednak on jest już triumfujący. On ciągle zwycięża. Kościół ciągle zwycięża bez argumentów. My to odczuwamy dobrze, wiemy po sobie, że choćbyśmy nawet wszystko uczynili, ażeby Kościół w nas przegrał, to po wielkich wysiłkach naszych widzimy pod koniec, że na dnie naszej klęski jest zwycięstwo Kościoła. Bo właśnie Kościół, który ma dziewięćdziesiąt dziewięć owiec dobrych, cały przyjdzie do przegranej duszy i uklęknie przed nią na kolana, i całować ją będzie po nogach, i będzie prosił: „No, nie smuć się, no, chodź, na ramiona cię wezmę i zaniosę do owczarni”. To jest zwycięstwo tej duszy, która chciała przegrać, bo jej się wydało, że ona się gdzieś schowa w samotności i nikt jej nie znajdzie. A właśnie cały Kościół przyszedł do niej i pokornie ją prosi: „Nie smuć się”. I nie ma rady. Zaczyna się zwycięstwo Kościoła tam właśnie, na samym dnie.

Niektórzy mówią, że szczytem zwycięstwa Kościoła są święci. Szczytem zwycięstwa Kościoła, Dzieci Najmilsze, są grzesznicy, których ani Bóg, ani Kościół się nie wyrzeka, i głośno woła ich ustami: „Agnus Dei, dona nobis pacem” i wraca pokój. To jest dowód, że Kościół ciągle zwycięża, i że to jest Kościół już dziś triumfujący.

Straż nad Kościołem triumfującym mają nie żołnierze, nie biurokracja, nie urzędnicy, nie pieczęcie grobowe, ale Maryja, Dziewica Wspomożycielka. Czujemy to szczególnie dzisiaj, w Wielką Sobotę. I dlatego, Najmilsze Dzieci, patrząc na Virgo Dolorissima, jak spokojnie stoi i czeka na chwilę, o której nie zapomniała – „Tertia die resurget”” – i my do Niej się odwołujemy. Nie pytając, kiedy zwycięży, kiedy przyniesie ulgę, kiedy da tę łaskę, o którą tak prosiliśmy: „respirare concede”. Nie myśląc o tym wszystkim, my już dziś wołamy do Niej, ażeby wzięła w swoje macierzyńskie, niepokalane dłonie całe dziedzictwo Chrystusowe. Jej oddajemy, co tylko możemy, ażeby w nas nie było już nic naszego. Oddajemy Jej nasze ciała i dusze, nasze serca, umysły, wolę. Wszystko, wszystko! Przeglądamy fatałaszki naszego życia, przewracamy kufry i zakamarki, któreśmy sobie tam gdzieś poczynili, te węzełki na nasz własny użytek, jako zabezpieczenie się na tym świecie – to wszystko rozrzucamy, wynajdujemy co zbyt nasze, co zbyt osobiste i Jej oddajemy.

Do takiego oddania zaprosiliśmy wszystkich.

(…)

Pewnie, nie idzie o formalność, nie idzie o uroczystość tylko, o jeszcze jeden pobożny akt – nie. Idzie o pełne dążenie serca, umysłu, woli, ciała i duszy, idzie o pragnienie wewnętrzne, idzie o potrzebę Kościoła, idzie też o potrzebę naszą, waszego biskupa i pasterza dusz waszych, żebyśmy czuli się spokojni o Was, żebyśmy się nie musieli lękać o Was, żebyśmy mieli to poczucie, że jeżeli wszystkie będziecie w dłoniach Matki Bożej, to już i moja odpowiedzialność się zmniejszy. A człowiek lubi zrzucać odpowiedzialność na innych. Oglądałem się na wszystkie strony, na kogo zrzucić odpowiedzialność za Was i myślę, że chyba tak będzie najlepiej. To jest dopiero Polityka, to jest dopiero ubezpieczenie się, gdy wzywamy na pomoc Królową Dziewic, ażeby wzięła Was w swoje dłonie, jako całkowitą własność swoją.

To jest, Najmilsze Dzieci, ideał, który pielęgnujemy w naszej duszy, i wyraz naszej żywej wiary, którą chcemy Was przepoić i zarazić. To program na najbliższe dni.

ZAKOŃCZENIE

Z Listu Prymasa Polski na Wielkanoc 1961 r.

„O niepojęte w miłości nas ukochanie, które dla odkupienia sług, Syna na śmierć wydało!”

To zdumienie wyrywa się z piersi Kościoła świętego, który w Wielką Sobotę wigilijną wyśpiewuje Bogu radosne Exsultet i składa Mu w darze dziękczynnym świecę paschalną.

Niezwykła jest pojemność serca ludzkiego. Wszak ma ono ogarnąć całego Boga, który jest Miłością. A jednak to bezdenne serce człowieka nie zdoła odtworzyć całej swej radości z odzyskanej wolności, wywalczonej na krzyżu przez Zwycięzcę śmierci. Za małe są usta nasze, by przez nie przeszła pochwała godna Boga życia! Właściwie Wielkanoc przerasta całą doczesność. Pesymiści widzą kres dziejów człowieczeństwa na Kalwarii. A optymiści w skupieniu zstępują z góry udręk ludzkości i spokojnie oczekują Wielkiej Nocy Zmartwychwstania.

„O nocy, zaprawdę błogosławiona! Ty jedna znasz czas i godzinę, w której Chrystus zmartwychwstał”.

***

Życie człowieka, dzieje rodzin, ludów i narodów, wypełnione są krzyżującymi się okresami zwątpień i nadziei, ciemności i świateł, upadków i wzlotów, śmierci i życia. Raz biorą górę męki śmierci, to znów rodzący się nowy ład. Te przemiany ludzkie człowiek skłonny jest przenosić na całość sensu bytowania świata. Jedni tracą sprzed oczu nadzieję na wschód słońca; inni nawet o zachodzie dnia wołają do Sprawcy dziejów: „A gdy będziemy zasypiali, niech Cię nawet sen nasz chwali!”

Bo nad minimalnym programem ludzkim zawsze góruje odwieczny plan Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, Króla wieków i dziejów i Ojca narodów. To ludzie, nawet najlepszej woli, umieją stworzyć tyle udręki i beznadziejności, że już prawie nie ma wyjścia. Sam Bóg wskazuje zawsze wyjście!

W raju, po grzechu pierworodnym, położenie człowieka było bez wyjścia. Ale Bóg wskazał rozwiązanie – Niewiastę, która zetrze głowę węża.

W czasach potopu znalazło się wyjście w arce Noego i w radosnej tęczy. Ponury rozdział między Bogiem a człowiekiem został pokonany przez zjednoczenie bóstwa i człowieczeństwa w osobie Jezusa Chrystusa.

Wyschłe bezdroża wygnańców – synów Ewy – ujrzały w Chrystusie drogę; kłamliwy faryzeizm – ujrzał Jego prawdę; kraina śmierci – poznała nowe życie.

Na Kalwarii, gdy ciemności ogarnęły ziemię, otwarte zostało Serce Boga, z którego narodził się Kościół – matka szukających życia. Nad kalwaryjską kołyską Kościoła czuwała Matka kołyski betlejemskiej.

Czarną śmierć pokonał Zwycięzca śmierci. „Będę śmiercią twoją – o śmierci!” (Sekwencja wielkanocna Victimæ paschali). Ludzie zdegradowani przez wszechwładną śmierć podnieśli głowę: Non omnis moriar – „nie wszystek umrę”.

***

Walka Boga ze śmiercią jest apelem do wszystkich ludzi, którzy mają wszczepioną przez Boga wolę życia! Jest to walka życia ze śmiercią!

Ma ona swój olbrzymi zasięg: od Serca Boga nieśmiertelnego do bijących serc Bożych dzieci żywych, a nie umarłych! Od ziarenka, wrzuconego w ziemię – do cedrów libańskich! Od probówki mikrobiologa – do pogromu epidemii światowych. Od protoplazmy – do radości z człowieka, który się na świat narodził. Od podróży niemowlątka naokoło kolan matki – do wyprawy na Marsa. Od gaworzenia dziecięcego z przedszkola – do rozpraw operatorów bijącego serca, filozofów, socjologów i teologów. Wszędzie rozgrywa się ta sama walka o życie, o jego zachowanie i przedłużenie. Na jak długo? Nikt nie śmie postawić granic! Bo człowiek, w swej woli nieskończonego trwania, nie chce odpowiedzi.

Daje ją Kościół, który za Wodzem swoim, Zwycięzcą śmierci, idzie na czele walczących ze śmiercią. To Kościół ma odwagę powiedzieć umierającym: potrzeba, abyście zmartwychwstali, jak i Chrystus zmartwychwstał!

Może to budzić w niektórych umysłach wątpliwość. Ale nikt nie chce zrezygnować z nadziei życia jeszcze dłużej, wiecznie! Jest to odpowiedź natury człowieka wziętej z łona Stwórcy, Boga wiecznego, Ojca żywych, a nie umarłych.

***

Właśnie dlatego uroczystość Zmartwychwstania jest tak wielką radością wszystkich ludzi walczących ze śmiercią ciał i dusz. Właśnie dlatego nie zdołamy tej radości wypowiedzieć! Za małe są usta człowieka, by tę radość wysłowiły! Sam Kościół czuje się wprost bezsilny! „Szczęśliwa wino, która aż takiego masz Zbawiciela” (Exsultet).

Nie możemy położyć granic tej radości!

„Śmierć i życie stoczyły ze sobą dziwną walkę: umarły Wódz życia – włada żyw!”

Bez komentarzy.

Komentowanie jest wyłączone w całym serwisie.